piątek, 22 lipca 2016

[KP]


Ria Sinclair
tryumfatorka 68 igrzysk || 31 l. || morfalinistka
Nastały nowe, lepsze czasy. Żyjemy w nowym porządku. Zawdzięczamy to wszystko Ruchowi Oporu – I i II Rebelii. Ponieśliśmy za to żadną cenę. Zbombardowaliśmy tylko jeden cały dystrykt, drugi zrównaliśmy z ziemią. Zabiliśmy niewinnych ludzi. Straciliśmy żony, mężów, córki, synów, braci, siostry, niektórzy z nas wszystkich bliskich. Poświęciliśmy całe rodziny i przyjaciół. Siebie.

To przecież żaden koszt za to, żeby Katniss Everdeen czuła się zbawicielką całego państwa Panem. Igrająca z ogniem… i życiem. Dobrze, że nie własnym. Byłoby szkoda. Wszyscy przecież tak bardzo ją kochamy, że oddaliśmy za jej chwałę męża, córkę, status. Ustępujemy miejsca w pełnionych zawodach. Pozwalamy innym pomagać chorym, bo sami przyjmujemy opinię tych, którzy jedynie zatruwają i odbierają życia. Dajemy się upodlić i pozwalamy innym patrzeć na nas z góry. Godzimy się pamiętać nas jako tych złych, których należy karać za nasze grzechy.

Lubimy, jak ludzie plują nam pod stopy, a w twarz najbardziej. Patrzymy wtedy często w oczy tym, którym kiedyś pomogliśmy. Uwielbiamy wiedzieć, że dziękują nam tym za przemoc, arogancję, snobizm, obojętność. Przytakujemy na przypisywanie nam najgorszych cech poszczególnych jednostek. Bierzemy na siebie odpowiedzialność za czyny jednego człowieka, którego nazwisko było tak zimne, jak jego skostniałe serce – Snow.

Przez lata wielu igrzysk wspieramy trybutów, jako sponsorzy. Poza sceną okazujemy im empatię, dbamy o ich przyszłość po igrzyskach, poświęcamy im całe życie, większość naszych środków pieniężnych. Dla nich gramy dobrych patronatów Kapitolu, przybieramy sztuczne uśmiechy i narażamy swoje życie, żeby tym niewinnym żyło się lepiej. Odbieramy za to swoją nagrodę. Patrzymy, jak Ruch Oporu odbiera życia naszym mężom. Łkamy nad umierającymi w naszych ramionach z głodu dziećmi. Żegnamy nasze córki i dziękujemy Katniss Everdeen za pobłogosławienie naszych żyć.

Żyjemy w samotności, w strachu, w ubóstwie, obdarzeni nienawiścią.

Ci źli.
Bios
Dystrykt XI || ex-mieszkanka Kapitolu || ofiara Ruchu Oporu
Urodzona w VI Dystrykcie, jako Ria Vicario. Wylosowana w trakcie dożynek na uczestniczkę Głodowych Igrzysk. Tryumfatorka 68 Głodowych Igrzysk, które przypłaciła kontuzjowaną nogą. Jedna z morfalinistek, uzależnionych od środków przeciwbólowych zapobiegających narastającym się bólom w udzie. W trakcie trwania walk na arenie, ulubienica jednego ze sponsorów – Sinistra Sinclair. Głodowe Igrzyska wygrała dzięki jego niezastąpionym podarunkom. Mężczyzna wspierał ja przez czas ich trwania. Po zakończonych Igrzyskach odkupił dziewczynę od prezydenta Snowa.

Po oddaniu jej w ręce sponsora, nigdy nie powróciła do Dystryktu VI. Nie posiadała tam rodziny, szybko więc jej nieobecność przerodziła się w plotkę o jej śmierci. W rzeczywistości Ria Vicario przejęła nazwisko sponsora, który pojął ją za żonę. Uznanie ją za zmarłą korzystnie wpłynęło na jej proces zasymilowania się z mieszkańcami Kapitolu. Uzyskała ich sympatię, a pamięć o niej, jako o uczestniczce Głodowych Igrzysk szybko zginęła. Rię Vicario pochowała już wraz ze śmierciami, jakie musiała zadać innym trybutom. Pomagała rozwijać medycynę, pracując jako konstruktor sprzętu medycznego w szpitalu. Razem z mężem wspierała wielu uczestników Głodowych Igrzysk. Z pozycji sponsorów, udając zwolenników prezydenta Snowa, wspomogli wiele młodych, niektórym z tryumfatorów zapewniając po Igrzyskach lepsze perspektywy na życie. Za pośrednictwem Zwycięzców wspierali Dystrykty, głównie Dystrykt VI, z którego pochodziła Ria.

Wychowywali razem kilkuletnia córeczkę. W trakcie wybuchu I Rebelii starali się wspierać Ruch Oporu od wewnątrz. Wycofali się przez wzgląd na bezpieczeństwo swojego dziecka. W II Rebelii Sinister padł jednak niewinną ofiarą zagorzałych zwolenników tego ruchu, zabity jako jeden ze sponsorów uznanych za zagrożenie dla rebeliantów. Pozostawił owdowiałą żonę wraz z dzieckiem. W efekcie poniesionych w trakcie I i II Rebelii zniszczeń, pozbawione zostały one środków do życia. Wplątane w sam środek buntów, niefortunnie stały się celem dla rozgoryczonych rebeliantów. Zmuszone uciekać doznały głodu. Ria chociaż odstępowała córce każde zdobyte jedzenie, zahartowana ubóstwem życia w VI Dystrykcie, przeżyła. Jej córeczka, dostosowana do dostatku życia w Kapitolu, zmarła.

Obecnie mieszka w XI Dystrykcie, najbardziej odosobnionym od działań Kapitolu. Niewiele o niej wiadomo. Jak się tu znalazła, jaka jest jej historia. O swoim buncie przeciwko aktualnym prowadzonym rządom wie tylko ona sama. Katniss Everdeen darzy wielką antypatią, uznajac ją za główną przyczynę tragedii jaka spotkała jej rodzinę. W XI dystrykcie nie ma miejsca dla kogoś o jej zdolnościach. Chwyta się więc od dnia do dnia życia, licząc te wszystkie nieszczęścia od czasu śmierci jej męża i córki. Czeka na to, że kiedyś wygarnie Everdeen każdą minutę swojego upodlenia.

Zmaga się z bólem pół-bezwładnej nogi, otoczonej samodzielnie stworzoną protezą. Jej cierpienie kłóci się z dumą niepozwalającą jej zwrócić się o pomoc do Dystryktu XII, mogącego zapewnić jej medykamenty uśmierzające ból. Klnie na nowy porządek, w nocy krzyczy z agonii – na wspomnienie śmierci rodziny i ból w nodze. Za dnia udaje niewzruszoną, próbując jak najbardziej skutecznie wtopić się w tłum. Już nie tęskni do czasów, kiedy uwaga Kapitolu skupiona była na młodej, pięknej, pełnej wigoru i pasji – mimo jej nieszczęść – dziewczyny. Już nie pamięta, jak to jest żyć spokojniej, bez strachu, cierpienia i bezsilności.
Powiązania
konstruktorka na wygnaniu || wdowa || była matka
FC: Olga Kurylenko

9 komentarzy:

  1. [Dzień dobry! Przyszłam pochwalić świetnie wykreowaną postać i sam pomysł na Rię. Miło zobaczyć kogoś stojącego po drugiej stronie barykady i dowiedzieć się, jak to wszystko postrzega. Jeśli masz chęci, to zapraszam do siebie, może coś razem wymyślimy.
    I jeszcze jedna uwaga: nie za młoda ona na tryumfatorkę 60 Igrzysk? Bo jeśli mnie moja matematyka nie myli, trafiła na arenę w wieku 6 lat. ;)]

    Gale

    OdpowiedzUsuń
  2. [Wow, cóż za niezwykła postać. Nie wpadłabym na to, że ktoś mógłby mieć podobny stosunek do rebelii co Ria, naprawdę świetny pomysł, chociaż bardzo smutna dostała się jej historia. Chwalę również wygląd karty, gdyż moim zdaniem obecnie mało kto w obecnej blogosferze potrafi posłużyć się ciekawym htmlem, który nie przytłacza.
    Witam, życzę dobrej zabawy i zapraszam do Annie, gdybyś miała ochotę na wątek. :)]

    Annie

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Cześć! Dziękuję bardzo, cieszę się, że i tym razem nie zawiodłam pod tym względem. Muszę przyznać, że miałam pewne opory przed dołączeniem, ale postanowiłam zaryzykować. ;) Nie ma problemu co do wątku poza jednym - brak pomysłów. Wena wczoraj padła u mnie śmiercią naturalną i nie mogę znaleźć dla nich żadnego sensownego rozwiązania, a nie chciałabym, aby wątek urwał nam się w połowie. Może ty na coś ciekawego wpadniesz, byłabym bardzo wdzięczna... ]

    Skaylee

    OdpowiedzUsuń
  4. [ Kochanie ty moje, a co ty na to, by William był tym, który zamierza pomóc Rii z medykamentami? Istnieje możliwość, że poznali się niegdyś w Kapitolu, ale on, tak jak wszyscy inni śmiertelnicy, sądził, że Ria gnije już w ziemi, a orientując się, że tak nie jest, próbuje jej pomóc, darząc ją dziwną sympatią? Widywał ją w telewizji, na "eventach" triumfatorów i tak dalej, współczuł... Przechwytywanie pomocy medycznej z Dwunastki jest przedsięwzięciem bardzo w jego stylu, tym bardziej, że tęskni za dreszczykiem emocji. Mógł ją dojrzeć na Dworcu czy gdziekolwiek indziej. Próbować odnaleźć. Po pierwszej rozmowie zawrzeć umowę.
    Co ty na to? Daj znać! ]

    Nie-Taki-Straszny-Jak-Go-Malują-William

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Chciałam jeszcze dodać, że jeśli jeszcze raz usłyszę rozprzestrzenianie się durnego schematu dobra i zła jako dwóch, przeciwnych punktów zamiast spektrum w kontekście wojny czy jakiegokolwiek konfliktu, tematu uchodźców i tak dalej, to wręczę im kopię twojej karty. Idealnie obrazuje drugą stronę medalu. Lepiej bym tego nie ujęła.

    Jutro zacznę <3 ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Postać ciekawie wykreowana, a cała karta była przyjemna dla naszego oka. Jak widać wszystko można przedstawić na wiele sposobów, a Twój należy do jednego z naszych ulubionych. Mamy nadzieję, że zostanie z nami na dłużej. Owocnych wątków i dużo dobrego <3]

    Finnick

    OdpowiedzUsuń
  7. William niewiele przeżył w swoim życiu. Naprawdę niewiele. Składało się ono nie tyle z doświadczeń, które w zamyśle mają kształtować osobowość, co z rzeczy, które zdecydowana część społeczeństwa uznaje za traumatyczne - często powracał myślami do dnia, w którym ojciec niewzruszenie poraził paralizatorem dziewczę o głowę niższe od Willa, będącego wówczas jeszcze podrostkiem. Padła trupem. W normalnych warunkach człek czołga się do łóżka i tydzień w tydzień próbuje wybić sobie z głowy scenę, która poharatała mu serce. Will natomiast skoczył jeszcze tego samego dnia na szejka czekoladowego z koleżkami z klasy. Owszem, powracał do tego myślami - ale w kontekście własnej obojętności. Bo, w istocie, William Reynolds nie poczuł w tamtej chwili nic. Absolutnie.
    Stan rzeczy nie zmieniał się aż do dziś.
    - Rozrabia w Jedenastce. Myślę, że jest obłąkana. Nie wiem, Will. Zagrożenia nie stanowi, ale, na miłość boską, boję się stać w pobliżu jej domu. Śmierdzi rozkładem. Gdyby nie to, że ten Dystrykt to zadupie, to pomyślałby kto, że stałaby się miejską legendą w każdym innym.
    Jego obojętność w tamtej chwili obrosła pleśnią. Ostała na tyle, że należało coś z nią, do cholery, zrobić.
    Pieprzyć to.
    - Słuchaj. Załatwię coś. Idź i powiedz, że ogarnę coś. Coś z tym zrobię - Zaczął się plątać, więc wziął głęboki oddech, siedząc na werandzie i podrapał się niemrawo po zaroście - Nieważne. Idź i powiedz, że złapię ją pod cysterną w przyszłym tygodniu punktualnie o dziesiątej wieczorem. NIE zostawiaj listu. Będę wiedział, jeśli to zrobiłeś, bo wtedy będzie nieufna i odwali coś, za co wszyscy bekniemy. Nie bądź idiotą, Carlos.
    - Weź się przemianuj na psychologa, czy co. Dobrze by ci płacili chociaż.
    Dobrze, że William nie grzebał sobie wykałaczką w siekaczach, bo na pewno wbiłby ją sobie w dziąsło po usłyszeniu takiej żeny. Westchnął.
    - Cysterna, dziesiąta wieczorem. Nie spierdol tego.
    - Tak jest.

    Trzy dni później Will sam nie był pewien, czy czegoś własnoręcznie nie spierdoli. O ile Strażnikowi wolno więcej, o tyle nie wszystko. To ograniczenie mocno dało się we znaki.
    Uzbroił się w identyfikator, połowicznie cywilny ubiór i krótką broń pod kurtką. Zbajerował co prawda dwie pierwsze pielęgniarki, ale ordynator długo stawiał opór. Wystarczyło co prawda potoczyć rozmowę tak, by zaczął nazywać go synem, o czym William przekonał się pół godziny po pierwszym: "Dobry wieczór, jak się pan miewa?", ale tak czy siak stracił wiele cennych minut na wędrowanie w starczej mgle. Zdążył jednak przed zgaszeniem świateł zwinąć pięć opakowań przeciwbólówek. Zastanawiał się ułamek sekundy nad opiatami. Postanowił, że z nich zrezygnuje. Zabrał także zupełnie podstawowe rzeczy, jak spirytus czy bandaże. Na wierzch walizeczki rzucił chowany długo burbon. I ruszył do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nazajutrz wieczorem William przeszedł Dwunastkę na wkroś. Wyruszył z chaty odrobinie za wcześnie - głównie z nerwów, a może ekscytacji, więc obrał możliwie jak najdłuższą drogę do Dworca. Nie wiedział, czego się spodziewać. Nie znał nazwiska tej kobiety, jej pochodzenia, przysposobienia do życia. Nie mógł przewidzieć, kim jest i jak się zachowa, widząc go. Nie był nawet pewien, czy ten idiota Carlos przekazał wiadomość.
      W pociągu pokazał identyfikator. Jako Strażnik nikomu nie musiał się tłumaczyć. Jakież to wygodne.
      Walizkę trzymał kurczowo na kolanach. W mundurze - ze zdjętym hełmem co prawda, ale nic dziwnego, skoro powietrze o tej porze roku bywa wilgotne, ciężkie i niewymownie zupowate - nie wzbudzał zbytnich podejrzeń. Wyglądał jak William Reynolds na służbie. Któż mógł przewidzieć, że właśnie w teorii okradł Dwunastkę, urwał się z posterunku i nielegalnie przewozi to, co zwędził?
      Droga niesamowicie się dłużyła. Krajobraz nie zmieniał się zbytnio, zatem Willa zmorzył słodki sen człowieka, którego moralności nie można zamknąć w żadnym kanonie.

      - Dystrykt. Jedenasty. Dworzec. Kolejowy - Oznajmił uprzejmie, z charakterystycznym akcentowaniem i dykcją generator głosowy, wyrywając Williama z głębokiego snu. Podróż trwała niepełne trzy godziny, ale czas ten niewymownie dłuży się komuś, kto czuje się... Winny? Szybko przegonił tę natrętną myśl i wygramolił się z przedziału.
      Interaktywna mapa na nadgarstkowym urządzeniu kazała zmierzać na północ, przez kawałek lasu. Strażnik przeklinał i chwalił jednocześnie dzień, w którym odbył kurs majsterkowania high-tech. Dzięki temu mógł zdjąć czar nadajnika, jakim okraszono mobilny zegarek - taki sam, jakiego używano do czipowania Trybutów jeszcze jedenaście lat temu.
      Sucha, letnia ściółka szeleścła pod jego ciężkimi butami. Czuł niepokój, ale i ekscytację.

      Siatka.
      Stanął.
      Czekał.
      Spojrzał na zegarek.
      Odpalił skręconego własnoręcznie papierosa. Zaczął się pocić. Sprawdził godzinę raz jeszcze.
      Przeczesał dłonią uwięzioną w rękawicy włosy i postanowił, że za minutę stąd odejdzie. Zostawi walizkę i odejdzie. Być może zapomniała. Być może oszalała. Być może wdała się w awanturę z Carlosem i leżą oboje martwi, zapomnieni przez Boga i wszystkich świętych. Albo wręcz przeciwnie, o ich wzajemnym zabójstwie huczą telewizory w całym Panem. Nie, żeby zaprzątał sobie głowę oglądaniem telewizji publicznej. Wstrętny powszechny dostęp do informacji. Potrząsnął głową, postawił walizkę obok siebie i chwilę później mijał już pierwsze drzewo, zmierzając z powrotem na dworzec.
      A potem usłyszał gwizd.
      Odwrócił więc najpierw głowę, potem całe ciało, i spokojnie zmierzał ponownie do siatki, starając się zsynchronizować tempo własne i delikwentki - w razie, gdyby próbowała odwalać numery.
      W istocie, jej noga dawała chyba o sobie znać, ale skrzętnie to ukrywała. Chwilowy grymas na jej twarzy mrugnął mu przed oczami we względnej ciemności. Zniknął tak szybko, jak się pojawił.
      A potem ją poznał.
      I ona jego także, psiakrew.

      Usuń
    2. Ria Sinclair. Ulubienica najhojniejszego sponsora w całym Panem w sześćdziesiątych-ósmych Głodowych Igrzyskach. Pogromczyni dwudziestu trzech pozostałych Trybutów. Jedenaście punktów. Medialna katastrofa, za to ulubienica szarej masy. Zaprzyjaźniona sercu Williama, czy o tym wiedziała, czy nie.
      Zdawał sobie sprawę, jak mogło to wyglądać. Ale nie zamierzał dawać znać o tym, że nie przyszedł specjalnie dla niej. Że nie poznał nazwiska nieznajomej, zanim postanowił wyruszyć do Jedenastki. Że nie skojarzył kontuzji jej nogi z jej charakterkiem, którego nie dało oddzielić się od jej osoby. W tamtej chwili postanowił być cichym, hojnym Willem. Takim, jakim był niegdyś.
      - Ria...! - rzekł pewnie (a raczej chcąc w ten sposób zabrzmieć), jednakże dziwnie akcentując ostatnią sylabę, coś na wzór pytania czy pierwszej części wypowiedzi, po której stawia się średnik - Ja również się cieszę, że cię widzę. Naród myśli, że gryziesz glebę - Starał się pokazać szelmowski uśmiech, a zamiast tego pojawiło się na jego twarzy coś na wzór... Zgrzytu zębami?
      Zdziwił się jej komentarzem. Automatycznie przyjął pozycję obronną.
      - Opuść latarkę, proszę - uniósł rękę zupełnie tak, jakby miał ją uderzyć, o czym nie świadczyłyby chociażby jego, wciąż niepewnie błądzące, oczy - Powinnaś być zadowolona z kontynuacji mojego planu na życie, w innym wypadku nie dostałabyś takiego ślicznego prezentu, którego nie miałem jeszcze okazji ci wręczyć. Więc... - położył jej dłoń na ramieniu - ...Gdybyś była na tyle miła i przestała strzelać miny... - Uniósł kącik ust, widząc nowo uformowany grymasik na zmęczonej twarzy - Moglibyśmy przejść do rzeczy.
      Sinclair wywróciła oczami i wskazała kciukiem na wydeptaną ścieżkę. William schylił się zatem po walizkę, ale Ria go ubiegła i, mrugnąwszy, wyprzedziła go i zaczęła prowadzić w kierunku, zapewne, chatki.
      Postarał się o zrównanie kroku z jej tempem. Nastała niezręczna cisza, którą zdawał się odczuwać jedynie on.
      - Jeśli mam być szczery, to nie wyglądasz najlepiej. Podobają mi się za to bojówki.
      Ria była piękną kobietą. Pomimo upływu lat, wzrostu liczby zapewne nieprzespanych nocy i niezliczonego nadużycia wspomagaczy - co było na jej twarzy ewidentnie widać - wciąż miała iskierkę w oku. Wciąż miała urocze przysposobienie. Czuł to, choć jej czyny tego na tym etapie jeszcze nie potwierdziły.
      - No to opowiadaj...

      [ Tuttu-Frooty przyszła cię zanudzić. Aj! ]

      Usuń

The Hunger Games Mockingjay Pin