wtorek, 19 lipca 2016

[KP] “We could do it, you know. Leave the district. Run off. Live in the woods. You and I, we could make it”

G a l e  H a w t h o r n e
DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ LAT — MYŚLIWY — W DWUNASTCE OD NIEDAWNA
Drugi Dystrykt miał być dla niego szansą na rozpoczęcie nowego, lepszego życia i zapomnienie o tych wszystkich sprawach, które najzwyczajniej w świecie spieprzył. Zamierzał na nowo ułożyć sobie życie, bez rodzeństwa, bez matki i — co najważniejsze — bez Kotny. Jednak ilekroć próbował odciąć się od przeszłości, coś mu o niej przypominało: gdy patrzył na pozostałości po Orzechu, oczami wyobraźni widział postrzeloną Katniss, leżącą na łóżku szpitalnym i nawet nie zdającą sobie sprawy z jego obecności. Gdy mijał las, w którym wraz z Kotną zbierali drewno na opał pierwszego dnia po jego przyjeździe do Dwójki, niemal czuł dotyk jej ust na swoich. Miał świadomość, że gdyby nie kilka decyzji, to on mógłby teraz żyć u boku Kotny. Gdyby zapomniał o Kapitolu i uciekł, kiedy miał ku temu okazję, może w końcu zdobyłby serce dziewczyny, którą pokochał. I nienawidził siebie za te myśli, bo doskonale wiedział, że postąpił słusznie, zostając w Dwunastce i przygotowując się do rebelii. W tamtym momencie jeszcze liczył, że pewnego dnia będzie z Katniss, chociaż już wtedy był na przegranej pozycji. Za późno zorientował się, że Peeta wygrał ten pojedynek, a powinien to przeczuwać odkąd tylko zobaczył ich razem na arenie. Bo Kotna, która wróciła z areny, nie była już tą dwunastolatką, którą oskarżył o kradzież zwierzyny z wnyków. Już go nie potrzebowała.
Mimo wielu przeciwności układanie nowego życia szło mu całkiem nieźle: miał dobrą pracę, stać go było na zakup niewielkiego domu i wciąż miał wystarczająco pieniędzy, by regularnie wysyłać część matce i rodzeństwu. Czasem rozmawiał z nimi przez telefon, lecz kończył rozmowy za każdym razem, gdy temat schodził na Kotnę. Nie potrafił słuchać opowieści o jej życiu u boku Peety, bo nie potrafił powstrzymać tej olbrzymiej zazdrości, którą czuł. Wyrzucał sobie, że nie zgłosił się na ochotnika na Głodowe Igrzyska, że nie zdążył jej wyznać swoich uczuć, zanim wyprowadzili go z pokoju w Pałacu Sprawiedliwości... Nie chciał ciągle rozpamiętywać przeszłości, bo przecież sam zdecydował się ją zostawić. Ucieczka wydawała mu się jedynym rozsądnym wyjściem, o ile nie chciał jeszcze bardziej zepsuć tej chorej relacji, która się między nimi wytworzyła podczas wojny. Ich misja się powiodła, tylko to miało znaczenie. Razem doprowadzili do upadku dyktatury Snowa i dali ludziom szansę na godne życie bez ciągłego strachu przed dożynkami i bezwzględną władzą. Gale szczerze pragnął, by ten porządek utrzymał się jak najdłużej. Współpracował z rządem, udzielał wywiadów i pilnował, by nowy system rządzenia się nie posypał. Mógł wiele, w końcu znał wszystkich znaczących się ludzi w Panem i sam miał spory wkład w trakcie wojny. Otworzono przed nim wiele drzwi, wiele możliwości, z których chętnie korzystał, byleby zająć czymś myśli i zapomnieć. A jak na złość nie potrafił.
Już od dłuższego czasu zastanawiał się nad powrotem do domu, do matki i rodzeństwa, ale nie potrafił się zdecydować. Przez dziesięć lat starannie budował mur odgradzający go od nieprzyjemnych wspomnień i nagle postanowił go zburzyć. Chociaż w Dwójce wspaniale mu się żyło i był szczęśliwy, tęsknił za znajomymi wzgórzami rozciągającymi się za ogrodzeniem Dwunastki i codziennymi wypadami do lasu. Pragnął znów poczuć się tym dzieciakiem, którym był, zanim Kotna zgłosiła się na Igrzyska. A przecież jego życie było na pozór idealne! Pieniędzy miał aż zbyt dużo, znalazł kilku przyjaciół, z którymi potrafił śmiać się godzinami, nawet myślał, że odnalazł tę jedyną. Jego narzeczona na pierwszy rzut oka stanowiła ideał: dbała o porządek w domu, troszczyła się o bliskich, z chęcią pomagała ludziom i przy tym miała tak łagodne usposobienie, że uchodziła za anioła. Należała też do tych kobiet, których uroda zapiera dech w piersi: z symetrycznymi rysami i złotymi włosami opadającymi falami na plecy wyglądała jak wyciągnięta z jakiejś bajki dla dzieci. Oczarowała go swoją niewinnością i delikatnością na tyle mocno, że niemal zapomniał o miłości do Kotny. Niemal, bo kiedy wprowadziła się do jego domu, już z pierścionkiem zaręczynowym na palcu, Gale dostrzegł, jak daleka od doskonałości jest Blanche. Miesiące płynęły, a on coraz bardziej miał dość pretensji o błocenie podłogi, rzucanie koszuli na kanapę i spędzanie tak dużej ilości czasu w pracy. Widział zazdrosne spojrzenia Blanche, gdy tylko uśmiechnęła się do niego jakaś kobieta i ze zniecierpliwieniem słuchał kolejnych wykładów kończących się słowami: Czy ty mnie już nie kochasz? Coraz częściej znikał w lesie, by odetchnąć od towarzystwa narzeczonej i z coraz większą irytacją słuchał jej żali. Tak bardzo różniła się od Kotny... Nawet nie zauważył, kiedy zauroczenie zniknęło, dając miejsce niechęci; pewnego dnia, gdy po raz kolejny usłyszał pełne pretensji: Znów byłeś na polowaniu, po prostu pokazał Blanche drzwi i zerwał zaręczyny. Trwający prawie trzy lata związek się zakończył, a tydzień później Gale był już w drodze do Dwunastego Dystryktu, gotowy zmierzyć się z przeszłością i naprawić choć część błędów, które popełnił przed dziesięcioma laty. I miał szczerą nadzieję, że tym razem nie ucieknie, kiedy sprawy przybiorą niekorzystny dla niego obrót.


—————————————— od autorki ——————————————
Cześć! Postanowiłam spełnić marzenie i przejąć Gale'a. (I tak, jestem silny TeamGale, ale to nie znaczy, że nie lubię Peety — tu macie piękne wytłumaczenie, dlaczego Gale). Karta jakaś taka ponura, ale nie dajcie się zwieść, on wcale nie popadł w żadną apatię! W tytule oczywiście Gale himself, na gifie Liam Hemsworth. Wszelkie wątki i powiązania przyjmę z szeroko otwartymi ramionami!
Druga postać: Valerie.

59 komentarzy:

  1. [Gale! <3 Chodź do Cress, trzeba coś wykombinować ze względu na stare czasy :) Może w przeciągu tych dziesięciu lat stali się przyjaciółmi? Co prawda, Cress jest niemal cały czas w rozjazdach, ale mogła od czasu do czasu wpadać do dwójki i spędzać czas z Galem :D]

    Cressida

    OdpowiedzUsuń
  2. [No i super! W takim razie zaczną dzisiaj/jutro :3]

    Cressida

    OdpowiedzUsuń
  3. (Przyznaję się, że stalkowałam kartę prawie od początku i że nie mogłam się doczekać. Chodź do nas, jak tylko się opublikjemy, Wichuro. <3)

    Kotna

    OdpowiedzUsuń
  4. W dwunastce była od niedawna i choć przyjechała tu przede wszystkim w sprawach służbowych, jednocześnie postanowiła też odwiedzić starych przyjaciół i zwiedzić dystrykt, w którym wiele się zmieniło od jej ostatnich odwiedzin. Nie dziwiła się temu, odkąd obalono rządy Snowa, Panem stało się dużo przyjemniejszym miejscem i w końcu zaczęło się rozwijać. Ona zaś była od tego, aby to wszystko dokumentować, więc jeździła od dystryktu do dystryktu i tworzyła coraz to nowsze filmy, a każdy z nich był równie dobry, a czasami nawet i lepszy, niż poprzedni. Każdy jednak wiedział, że jej najlepsze dzieła to te z rebelii, których główną bohaterką jest Katniss Everdeen. Doskonale pamiętała te czasy i czasami, gdy zamykała oczy, widziała to wszystko od nowa, nie musiała nawet włączać swoich filmów. Cressida może i była jedną z twardszych osób, które mało czego się boją, ale nawet i ją prześladowały koszmary związane z tym, co przeszła te kilka lat temu, gdy towarzyszyła Katniss podczas rebelii. Pamiętała pułapki, w których zginęła większa część ich niewielkiej grupy, pamiętała strach i adrenalinę, gdy musiała uciekać i ratować własne życie, przede wszystkim pamiętała jednak śmierć Castora i Messalla. Po tym wszystkim został jej tylko Pollux, bo nowych znajomych nawet nie brała pod uwagę. Dopiero po pewnym czasie znalazła w nich swoich przyjaciół, a szczególnie w Gale'u. Co prawda, często podróżowała po całym Panem, ale zawsze starała się znaleźć chwilę, aby odwiedzić Hawthorne'a i spędzić z nim trochę czasu. Szczególnie, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że cały czas cierpi przez Katniss i jej wybór. I znała go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że nawet jeśli znalazł sobie narzeczoną, nie zapomniał o swej przyjaciółce z dzieciństwa.
    Był to jej dopiero czwarty dzień w dwunastce i prawdę mówiąc, niewiele zrobiła. Postanowiła bowiem najpierw kilka dni odpocząć, a dopiero później zabrać się do pracy, po której znów miała zamiar chwilę odetchnąć. Lubiła to, co robiła, ale czasami żałowała, że nie może pozostać w jednym miejscu, ale tylko czasami. Później przypominała sobie, że taka właśnie jest, chciała być wszędzie, chciała wszystko wiedzieć i chciała to nagrywać, jednak nawet ktoś taki jak ona potrzebował czasami odsapnąć. Z samego rana postanowiła więc wybrać się na spacer po dwunastce, swoją wędrówkę kończąc u któregoś ze znajomych. Miała wiele opcji do wyboru, gdyż naprawdę sporo osób, które znała, zamieszkało w dwunastce. Nie zaliczał się do nich jednak Gale Hawthorne, a mimo to w pewnej chwili stanęła z nim twarzą w twarz. Zdziwiona przyjrzała mu się uważnie, jakby chcąc się upewnić, że on to naprawdę on. W końcu kiedy ostatnio go widziała mieszkał i pracował w dwójce oraz miał tam narzeczoną.
    — Gale. Nie spodziewałam się ciebie tu spotkać, chociaż nie powiem, miła to niespodzianka — powiedziała z nutką zaskoczenia, jednak uśmiechnęła się lekko w jego kierunku. — Co cię sprowadza do dwunastki? — spytała zaraz z ciekawością. Była niemal pewna, że mężczyzna przyjechał tu w jakichś interesach lub w odwiedziny, bo co innego mógłby tu robić? Ona sama przyjechała w ramach pracy, choć zarówno i krótkiego odpoczynku.

    Cressida

    OdpowiedzUsuń
  5. (No jasne! Na tym będzie polegać cała zabawa, że się wcale tak szybko nie dowiedzą. Ale jak już się dowiedzą, hehe... Nie. Póki co wolę sobie tego nie wyobrażać, bo tylko niepotrzebnie się nakręcam, a tu jeszcze tyle przed nami! Przypadkowe spotkanie na ulicy, mówisz? Już widzę jak pożera ich niezręczność, chociaż ostatecznie Katniss weźmie się w garść i zaprowadzi go do domu, o ile jej na to pozwoli. Żeby było ciekawiej, jego matka zmusi ją, żeby została na obiedzie i przy okazji zacznie wypytywać, czy z Peetą w końcu starają się o to dziecko, czy nie, bo przecież cały Dystrykt tylko na to czeka. I kto nam zacznie? <3)

    Kotna, która jeszcze nie wie, jak wielkie szczęście ją spotka

    OdpowiedzUsuń
  6. (Ja też jestem już na tele i całkowicie rozumiem Twój problem, więc nie mam Bóg wie jakich wymagań. Po prostu nam zacznij. <3 Ale będzie zabawa! Tylko Peety jeszcze potrzeba, to fakt.)

    Kotna

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cieszę się bardzo, że przypadła do gustu! :D
    Myślę, że warto jeszcze przenieść ich do Dwójki, gdy relacje zaczynały się psuć. Myślę też, że Blanche mogłaby wiedzieć o Katniss i uczuciu, którym darzył ją Gale. I z tego powodu robić mu akcje zazdrości, bo miałaby wrażenie, że nie jest dla niego dostatecznie dobra, czy coś takiego. :)]

    Blanche Rivera

    OdpowiedzUsuń
  8. Racja... Dystrykt 12 przez ostatnie 10 lat zmienił się diametralnie. Maszyneria z Piątki pozwoliła budowlańcom i cywilom na stworzenie zupełnie nowego, dotyczas niespotykanego w Dwunastce rodzaju architektury. Zabudowania do złudzenia przypominały rozbudowaną i ulepszoną w standardach Wioskę Zwycięzców.
    Kiedy Gale'a nie było, Katniss poczuła się w obowiązku zadbać o jego rodzinę, tak jak on dbał kiedyś o jej. Mimo że teraz nie groziło im żadne jawne niebezpieczeństwo ani głód, to nie przeszkadzało Kotnej w dopilnowaniu, by rodzina Hawthorne osiedliła się w jednym z największych i najlepiej położonych domostw, w dodatku z Peetą czynnie pomagali Hazellle w przeprowadzce. Kobieta miała co prawda dwóch dorosłych synów, ale jeśli o przenoszenie się z jednego miejsca do drugiego chodzi, Katniss wiedziała, że przydatna jest każda para rąk. Na bieżąco dowiadywała się, czy czegoś im brakuje, bo tak samo jak Gale, miała odpowiednie dojścia niemal do wszystkiego. Co ciekawe, nigdy nie wykorzystała ich do własnego użytku. O podobne "fanty" najczęściej prosili chłopcy, kiedy chcieli sprawić niespodziankę matce lub siostrze. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że w chwilach wątpliwości zwracali się właśnie do Everdeen, jakby ta miała jakiekolwiek pojęcie o kobiecych gustach i guścikach. W takich wypadkach zwyczajnie odsyłała ich do Madge, nie chcąc brać odpowiedzialności za swoje fatalne modowe wyczucie. Jak na potrzeby Katniss, strój do polowania w zupełności wystarczał. Sukienek nie nosiła, bowiem przypominały jej o przepychu i feralnych wydarzeniach sprzed lat.
    Wracając jednak do tematu... Jej codzienność była teraz całkiem zwyczajna. Trudno oczekiwać cudów od życia, kiedy jest się rzekomo zadowoloną z życia małżonką. I to wcale nie tak, że z Peetą było jej źle, bo o tym nie mogło być mowy, po prostu... Po prostu nie potrafiła patrzeć na niego jak na mężczyznę i potencjalnego ojca jej dzieci, które tak bardzo pragnął mieć. Nareszcie sama przed sobą przyznała, że dokonała złego wyboru, że źle obsadziła stanowiska w swoim życiu. To Gale powinien kłaść się z nią do snu i uspokajać w środku nocy, gdy budziła się z krzykiem, a na koniec budzić się obok. To jego szare oczy chciała widzieć o wschodzie słońca, jego zapachem chciała oddychać i z jego dotykiem chciała się oswajać. Do dziś pamiętała fakturę jego dłoni. Usilnie pielęgnowała w sobie to wspomnienie, doskonale wiedząc jakie były silne i sfatygowane, oraz jaką odznaczały się precyzją. Zawierały też w sobie łagodność przeznaczoną jedynie dla tych, których kochał, w tym dla niej. Dlaczego wtedy tego nie doceniła, dlaczego się im nie oddała? Hawthorne miał dłonie, którym ufała, w których mogła złożyć życie własne i swoich bliskich. Jedyne, którym mogła zaufać, po tym jak Peeta niemal udusił ją gołymi rękoma. Wiedziała, że to nie Mellark wtedy zawinił i nie miała do niego żalu, ale wspomnienie zostało i odciskało na niej swoje piętno.
    Dziś wyjątkowo nie poszła na polowanie. Gdy jej małżonek po raz kolejny poruszył temat potomstwa, wyszła czym prędzej i skierowała się tam, gdzie ją nogi poniosą.
    I poniosły na Wielki Rynek. Wprost idealnie. Wśród tłumu czuła się bezosobowo i tego właśnie teraz potrzebowała.
    Nawet nie spostrzegła, kiedy jakiś mężczyzna odwrócił się na pięcie, przez co niemal na niego wpadła. Niemal, bo w czas załączył się jej niesamowity, wytrenowany na Arenie refleks. Nie zmieniało to jednak faktu, że głupie zarządzenie losu postawiło ich dosłownie twarzą w twarz. Katniss zesztywniała odruchowo, by nie wpaść, jak jeszcze wtedy sądziła, na nieznajomego. Wtedy ich oczy się spotkały, z odległości najwyżej 15 centymetrów.
    Poznała go w pierwszej sekundzie, nie mogło być inaczej. Na jej twarzy malował się szok i niepewność. Przez chwilę byli tak blisko, że wyraźnie poczuła jego zapach. Tak znajomy, tak męski, tak...
    Nim jej fantazja zawędrowała dalej, Kotną zdążyła wylać sobie kubeł lodowatej wody na łeb. Odsunęła się na stosowną odległość, po raz pierwszy w życiu nie wiedząc,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokąd uciekać spojrzeniem, w obawie, że Gale coś w nim dostrzeże. Był jedyną osobą na globie, która potrafiła czytać z niej jak z otwartej księgi. Gdy ponownie podniosła spojrzenie na jego oczy, jej własne były już spokojne, choć wciąż nieco spłoszone.
      - Gale - powiedziała jedynie półgłosem, jakby na więcej zabrakło jej sił, zabrakło tchu, a tak naprawdę wciąż była pod zbyt dużym wrażeniem. Nie wiedziała, że Hawthorne ma zamiar wrócić. Nie po dziesięciu latach... Poza tym, miał narzeczoną, wiedziała to dobrze, od Peety. Tylko dlaczego jego matka jej nie powiedziała...?
      Zbierając w sobie siły, instynktownie powiodła po nim spojrzeniem i poczuła bliżej nieokreślony dreszcz. Gale zawsze wyglądał na starszego, ale przez dekadę zmężniał jeszcze bardziej. Była niemal pewna, że każda przedstawicielka płci pięknej, znajdując się tak blisko niego, topniała w oczach. Na szczęście Katniss nie była "każda" i topnienie potrafiła zgrabnie ukryć. Zwróciła uwagę na jego bagaż, uśmiechając się delikatnie.
      - Szukasz rodziny, prawda?

      Kotna, której omal nie ścięło z nóg

      Usuń
  9. [ Galuś, witaj wśród Nas. Szczerze, to Twój Gale o wiele bardziej mi się podoba niż ten z książki. Ach ten Liam - wystarczy, że się uśmiechnie, a my już chcemy z nim wątkować. Nie za dobrze nam się pracuje przy takich męsko-męskich, ale chociaż jakiś króciutki. Finnickowi mogłoby się nie podobać, ze ten przystawia się do Katniss. Co Ty na to?
    Ps. Czy oni w ogóle kiedyś ze sobą rozmawiali? xD ]

    Finnick

    OdpowiedzUsuń
  10. [Nie wiem, o co chodzi, ale blogger poprzestawiał mi komentarz O.o
    Mi też strasznie szkoda było Prim. Rue, Cinna, Finnickk i ona to cztery najgorsze śmierci w Igrzyskach :'c
    Prim z pewnością chętnie zobaczy się z Gale'em! Masz już może jakiś pomysł...?
    Tak btw świetnie napisana karta *o*]

    Prymulka

    OdpowiedzUsuń
  11. W swoich rozprawach Gale nie wziął pod uwagę jednego… A mianowicie faktu, że jego zniknięcie uzmysłowi Katniss, jak bardzo pomyliła się w interpretacji własnych uczuć. Trudno ją jednak za to winić, bo z klasyfikacją emocji zawsze było u niej… miernie. Nie mogła poprawnie określić, który z rywalizujących jest miłością jej życia, skoro nigdy nie przyszło jej kochać mężczyzny w taki sposób. Od zawsze wolała działać, niż skupiać się na rozwoju wewnętrznym. Ogółem miała to do siebie, że mało skupiała się na sobie, a przede wszystkim na rodzinie. Swoje uczucia i potrzeby zawsze odsuwała na dalszy plan, a kiedy zaczęły się liczyć... Zgubiła się w nich. I niestety ucierpieli na tym oboje.
    Nie dało się zaprzeczyć, że miał rację. Katniss w pewnym sensie ogóle się nie zmieniła i w sumie trudno mówić tu o plusach podobnego stanu rzeczy. Jej oczy wciąż były zasnute zmartwieniem, a z każdym kolejnym rokiem wyglądały na coraz bardziej zmęczone. Przecież nie tak to miało wyglądać.
    Nawet teraz były matowe. Nie było w nich blasku, a jedynie szok. Próżno było się w nich doszukiwać radości. Nie potrafiła się cieszyć na jego widok, mając świadomość, że jest poza jej zasięgiem. Mimo, że stali tak blisko, był poza jej zasięgiem. Ta myśl zasiała w niej ziarno cierpienia, którego przebłysku, miała nadzieję, nie zobaczył. Gorzej być już po prostu nie mogło.
    Z tą myślą odetchnęła głębiej, wciąż mu się przypatrując. Znali siebie nawzajem zbyt dobrze. Doskonale widziała, jak bardzo jest spięty i jak walczy ze sobą, choć nie była do końca pewna, przed czym się tak usilnie powstrzymuje. Nie było w niej ani grama romantyczności, więc nawet do głowy by jej nie przyszło, że chciałby ją pocałować. Zresztą, miał narzeczoną. Powtarzała to sobie w myślach jak mantrę i tylko dzięki temu udało jej się postąpić ten krok w tył. Już od dawna nic nie wymagało od niej takiego nakładu wysiłku, jak ten jeden krok w tył. Odrobina dystansu przy mężczyźnie, na widok którego jej serce jednocześnie rosło i zalewało się krwią. Tą najgorszą, jaka tylko płynęła w jej żyłach.
    Nic nie mogła poradzić na to, że patrząc na niego, czuła ból. Czuła również złość, ba! Nawet wściekłość. Czuła to wszystko, mimo że nie miała do tego najmniejszego prawa. Czuła to i tłumiła w sobie. W końcu to ona zdecydowała. Nawet jeśli mylny, to wciąż był jej wybór. Nie mogła mieć mu za złe, że się poddał. Nie zmieniało to jednak faktu, że mógł się przynajmniej pożegnać…
    Zmył się z dnia na dzień, przez co poczuła się tak, jak gdyby nigdy nic dla niego nie znaczyła, a słowa, które między nimi padły, były puste. Oczywiście, mógł wymówić sobie miłość do niej, nawet miała nadzieję, że tak się kiedyś stanie. Jakby nie patrzeć, byli przyjaciółmi, a przynajmniej tak jej się wydawało. Tymczasem on się odciął. Wszelkie, jakże ubogie informacje o nim pozyskała od jego matki i Peety. Nawet Peeta wiedział więcej od niej. To… Bolało. Po prostu.
    Między innymi dlatego nie dopełniła tradycji i nie wpadła mu w ramiona, jak zwykła to robić po każdej dłuższej rozłące. Udało jej się powstrzymać to bezsensowne pragnienie bliskości, pragnienie bycia chronioną. Nawet jeśli bezczynne stanie naprzeciw niego rozrywało jej serce na miliony kawałków.
    Jednak tym, co przeważyło, był czas. Katniss wciąż była sobą, ale z nieco chłodniejszym temperamentem. Wciąż była jak zwierzę, ale sprawiała wrażenie dojrzalszej. Nie szczerzyła już bezmyślnie kłów, nie atakowała. Teraz była zwierzyną bardzo roztropną i jeszcze bardziej nieufną. Obserwującą z daleka. Tak samo, a może i nawet bardziej, nieuchwytną, o czym mogła poświadczyć już sama jej postawa. Hawthorne, z okiem myśliwego, już na pierwszy rzut oka powinien zauważyć jej powściągliwość. Widać ją było nawet w uśmiechu, którym go poczęstowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zupełnie jakby miała zamiar uciec przy pierwszej lepszej okazji. Bo tak, właśnie to chciała teraz zrobić. Wziąć nogi za pas.
      Dlaczego? Była zbyt wyczerpana codzienną grą, by ukryć przed nim to, o czym nie mógł nigdy się dowiedzieć. To niczego by nie zmieniło. Ona miała męża, on miał brać ślub. To by się nie udało.
      Słysząc, jak nazywa ją Kotną, uśmiechnęła się po raz kolejny i po raz kolejny uśmiech nie sięgnął jej oczu. To nie tak, że nie była szczera. To był po prostu fatalny moment na spotkanie po latach. Zresztą, czy w ich sytuacji jakikolwiek moment byłby dobry? Napięcie rosnące między nią a Peetą nie miało tu nic do rzeczy. Dlaczego tak upierał się przy tych dzieciach? Co w nich było takiego przyciągającego? Everdeen czuła się, jakby jej małżonek w pewien sposób usiłował ją do siebie przywiązać. Na krótką chwilę zamknęła oczy.
      — Chodź. Zaprowadzę Cię. — zaoferowała, po czym odwróciła się do niego plecami, ruszając chodnikiem. Złapała się na tym, że zupełnie instynktownie chciała ująć jego dłoń. Powstrzymała odruch w połowie. To tak bardzo zbiło ją z tropu, że dopiero po chwili przypomniała sobie jego ostatnie słowa.
      — Wiem. Mam na niego oko. Wydaje się być w porządku, ale chyba mu nie ufam.
      Och, jakby poza Galem, ufała komukolwiek, kiedykolwiek.

      Kotna, która usiłuje dojść do siebie, ale ma z tym duży problem oraz jej autorka, która przeprasza za ten shit wyżej

      Usuń
  12. [ Jesteśmy na tak tylko, że wyjeżdżam do miejsca, gdzie nie słyszeli o internecie, więc nie chcemy byście musieli długo czekać na odpis. Jak wrócimy to coś pokombinujemy :) ]

    Finnick

    OdpowiedzUsuń
  13. Gale nie powinien nawet łudzić się, że to, co zrobił, ujdzie mu płazem. Głównie dlatego, że jego nieobecność nie była ciosem wymierzonym wyłącznie w jej osobę. Gdyby chodziło tylko o nią, zapewne mogłaby to zignorować, rzeczywiście udawać, że nic się nie stało i jakoś pchać tę ich skrzywioną relację do przodu z nadzieją, że z czasem uda im się przynajmniej częściowo wrócić do tego, co było. Nie była jednak w stanie wybaczyć mu za Prim. Nie mowa tu o wypadku z udziałem zaprojektowanych przez niego bomb, bo to nie była jego wina i była gotowa powiedzieć mu to twarzą w twarz, kiedy tylko nadarzy się ku temu sposobność, bo już do tego dorosła. Mowa o tym, że nie pojawił się w Dwunastce przynajmniej na jeden dzień lub choćby pół, żeby zobaczyć się z jej siostrą, kiedy po roku obudziła się ze śpiączki. Nie mogła wybaczyć mu łez Posy, kiedy krzyczała, że chce Gale’a z powrotem i tego, że to ona uczyła jego braci polowania, kiedy chłopcy tak cholernie pragnęli naśladować starszego brata. Wyjechał, chcąc o niej zapomnieć, co naprawdę dało się zrozumieć, ale jednocześnie porzucił tych, którzy potrzebowali go bardziej od niej. Porzucił własną rodzinę. To zdecydowanie się mu nie upiecze. Nie było takiej opcji, bowiem Katniss na punkcie więzów krwi była szczególnie wyczulona, czego nie dało się ukryć. W końcu zgłosiła się na Igrzyska na ochotnika, by ratować siostrę. Tylko dlatego, mimo że wiedziała, jak nikłe są jej szanse na przeżycie. Zgłosiła się, bo według niej rodzina zawsze powinna być na pierwszym miejscu. I to właśnie te błędy zamierzała mu wytknąć, a nie te dotyczące ich relacji, bo bolesna prawda była taka, że ich relacja nie miała już prawa bytu. Nie w tym świecie, nie w tych okolicznościach. I choć oboje doskonale wiedzieli, że to nie miało się tak skończyć, nie mogli już nic zrobić. Jasne, zawsze można pozostać w strefie przyjaźni, ale tak szczerze… Da się przyjaźnić z kimś, kogo się kocha, mając go niezmiennie obok tak jak za dawnych lat i jednocześnie mając się świadomość, że ta sama osoba, którą się kocha, nie należy już do nas? Czy byli gotowi na takie poświęcenie? Na widywanie się codziennie, tak jak dawniej, w lesie, kiedy tyle się zmieniło? Między nimi i wokół nich? Katniss nie była pewna, czy po tych wszystkich wydarzeniach sprzed dziesięciu lat, ma w sobie na tyle sił, by temu podołać. Po prostu nie wiedziała, czy zdoła żyć obok Gale’a, kiedy u jego boku będzie stać inna kobieta. Na chwilę obecną w to nie wierzyła, dlatego przez głowę przemknęło jej, by dać mu znać, jak niewiele już dla niej znaczy. To kolejny szczebel w jej aktorskiej karierze, teraz nie do zrealizowania, ale gdyby odcięła się na parę dni, odechnęła… Tylko czy na pewno chciała go skreślać w taki sposób? W taki sposób w jaki on skreślił ją..?
    Szybko wyrzuciła te myśli z głowy. Wcale nie chciała tak się z nim obejść. Najgorsze jest to, że sama nie wiedziała czego chciała. Nie ochłonęła jeszcze z szoku i oszołomienia, więc po raz kolejny dała sobie czas. Postanowiła, że póki co powita go na neutralnym gruncie, a kiedy będzie w stanie wyrzucić wszystko, co leży jej na sumieniu – zrobi to. Po prostu. W końcu przyjaciele tak robią, a oni kiedyś byli przyjaciółmi. Ba, Katniss swego czasu wydawało się nawet, że Gale to jedyna osoba, na której może tak naprawdę polegać.
    Urywając swoje ponure rozmyślania, okręciła głowę nieco w bok, by móc dostrzec jego profil.
    – Wciąż budujemy – wyjaśniła – Kapitol zaczął od naszej dzielnicy, ze względu na mnie, Peetę i Ciebie. Zabudowania przy granicach wciąż leżą w gruzach.
    Ton był dziwnie beznamiętny jak na opowieść o własnym domu. Niestety musiała się tego trzymać, aby względnie nad sobą panować. W przeciwnym razie mogła powiedzieć coś, czego będzie żałować.
    Po raz kolejny zerknęła na niego, gdy napomknął o zmianach. Jego cichy ton, ocierający się o smutek, obudził w niej zalążek instynktu opiekuńczego. W związku z tym, niepewnie wysunęła jedno z ramion, oby opuszkami najmniejszych palcy otrzeć się ulotnie o wierzch dłoni, w której dzierżył bagaż.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozwoliła sobie na ten budujący gest, ponieważ wiedziała, co Hawthorne czuje. Ona czuła się identycznie, jeszcze kilka lat temu, ale była jedna rzecz, która wciąż sprawiała, że na jej ustach wciąż gościł delikatny uśmiech. Uśmiech, który jako jedyny rozświetlał jej zacienione spojrzenie. Poczuła przemożną chęć, aby ten sam uśmiech zobaczyć u niego. Nie rozumiała tego, przecież przed chwilą rozważała odsunięcie go od siebie. Najwyraźniej to, co czuła, było silniejsze od rozsądku, a ona chciała go tylko rozchmurzyć. Przecież to nic złego, prawda?
      Z tą myślą, uśmiechnęła się w jego stronę odrobinę wyraźniej, jakby z błyskiem w oku. Pierwszym od momentu ich rozstania.
      – Nieprawda… – powiedziała cicho, podświadomie dopasowując się do jego tonu. Nie zgadzała się z tym, że wszystko się zmieniło – Las wciąż jest taki sam.
      I trzymała jego spojrzenie, przynajmniej do czasu, kiedy zorientowała się, że są już prawie na miejscu. Wtedy z niejakim entuzjazmem wyskoczyła przed niego, aby otworzyć bramkę, przez którą śmiało weszła na podwórko. Jakby było jej własne, co poniekąd sprawdzało się przez pierwsze lata jego zniknięcia. Jego rodzeństwo traktowała jak własne i wice wersa, tak jak to było kiedyś z nim i jej siostrą. Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego nie odwiedził jej wtedy w szpitalu. Prim nigdy się do tego nie przyzna, nie przyzna się do zawodu, bo Gale i tak zrobił dla niej tak wiele… Nie przyzna się do tego, że na niego czekała. Prim się nie przyzna, ale Katniss to już inna bajka. Chętnie zrobi to za nią.
      Delikatnie zapukała, ot dla zasady, by bez oczekiwania na odpowiedź, przestąpić próg domostwa. Cóż, jej chwilowy przebłysk ożywienia wynikał zapewne stąd, że za chwilę będzie świadkiem zjednoczenia rodziny, a ta wizja niewątpliwie pozytywnie wpływała na jej nastrój. Szkoda, że Katniss nie była świadoma, że tu wszyscy się go spodziewają i że to ona jest niedoinformowana.
      – Ciociu? – zawołała w głąb korytarza, jednocześnie pochylając się, aby zdjąć buty. Miała nie zawracać im głowy, ale kiedy pomyślała, że w domu czeka na nią Peeta…
      – Posy, Vick, Rory? Zobaczcie kogo znalazłam!

      Kotna, która nareszcie trochę odżyła

      Usuń
  14. [Dzięki. Postać powstała z mojej prywatnej antypatii do Katniss. Uznałam, że ciężko będzie mi grać postacią, która będzie jej za wszystko wdzięczna. XD Tym bardziej ubolewam, że La Fajka ma Kat, bo dziwnie mnie ją nie lubić.

    Ahahhaha. Oczywiście, ze masz rację. Machnelam sie o cale 10 lat xD! Juz poprawiam na 68 igrzyska.

    Co do Gale'a to Ria mogla mu doskonalic broń na lepszą niż mial, skoro jest konstruktorka, ale jesli go poznala to raczej go nie lubi, bo ma go za "pieska" Katniss. Moze do niego nawet mowic per Burek nie wyjasniajac mu dlaczego. XD Mysle, ze moze byc śmiesznie. Gale będzie jej przepustką do wygarniecia Kat. ^^

    Chociaz Gale'a z kolei lubie xD Glownie za to, ze w ksiazce olal Katniss. Ale show must go on. Bede Cie kochac i postacia nienawidzić.]

    Ria

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Na wstępie muszę wyznać, że Twój komentarz o mało mi nie umknął pod nawałem innych, a biorąc pod uwagę, że nie ma ich jakoś szczególnie wiele - tym bardziej przepraszam, że odpisuję dopiero teraz. ;) Dziękuję za miłe słowa i również muszę pochwalić Twojego Gale'a. Zawsze lubiłam tą postać, prawdopodobnie głównie ze względu na to, że potrafił w odpowiednim momencie odstawić Katniss na bok i postawić się jej bez względu na swoje uczucia. Poza tym, Gale to w końcu...Gale. Wykreowany przez Ciebie wydaje się być jeszcze ciekawszy, bo teraz w końcu możemy poznać jego prawdziwe odczucia i intencje.
    Ja również życzę Ci wielu udanych wątków! Poza tym, jeśli miałabyś chęć, to moglibyśmy ich jakoś powiązać. W końcu Shaylee też była żołnierzem i kiedy reszta wróciła do Dwunastki - oni zostali, gdziekolwiek się wtedy znajdowali, z czarnym mundurem w szafie. ]

    Shaylee

    OdpowiedzUsuń
  16. Gdzie podziała się ta słodycz, którą wręcz przesiąkali jeszcze dwa lata temu? Gdy zaczynali ze sobą być, wszystko było idealne. Nie myślała wtedy, że mogłaby trafić na lepszego mężczyznę. Gale był wtedy cudowny, zupełnie inni niż mężczyźni z Kapitolu, a ich pamiętała najlepiej.
    Gdzie podziała się ta cała miłość, przebaczenie i potrzeba bliskości? Zdawało się, że wszystkie one zniknęły już dawno temu. A teraz jest już zbyt późno, aby można było coś na to poradzić.
    Od jakiegoś czasu zaczęła się zastanawiać, czy Gale w ogóle ją kocha. A od momentu, w którym wspomniał jej imię, zastanawiała się, czy w ogóle kiedykolwiek coś do niej czuł. Czy była tylko fragmentem, który miał zapełnić puste miejsce po Katniss, trybutce z dwunastki, która lata temu mówiła całemu światu, że Peeta Mellark jest jej przeznaczeniem, wzięli sekretny ślub i miało pojawić się dziecko – którego w końcu nikt nie zobaczył na oczy.
    Chciała myśleć, że to tylko głupia zazdrość, a Gale wciąż jest tym samym człowiekiem, jakim był trzy lata temu. Tylko… coś poszło nie tak. Tylko Blanche nie miała pojęcia, co i do którego miejsca wrócić, żeby to naprawić. Może wymagała od niego za dużo. Ale, litości, parę chwil i trochę uwagi jej poświęconej to chyba nie jest coś wielkiego? Czas spędzony bez kłótni, na rozmowie, bez rozmowy, wszystko jedno, ale z nim.
    No bo chyba utrzymywanie porządku w domu nie było powodem, żeby wszczynać awantury i obrażać się na siebie, a tym bardziej – nie odzywać się potem.
    A dzisiaj znów go nie było. Nadszedł kolejny weekend, Blanche mogła zostać w domu i chciała wyjść gdzieś ze swoim narzeczonym, aby zapomnieć o codzienności i o tym, że coś między nimi jest nie tak – a on znowu zniknął. Na całe godziny.
    Aż do późnego wieczora, kiedy usłyszała go w kuchni. Siedziała wtedy w salonie i próbowała coś przeczytać, ale złapała się właśnie, że od godziny nie przewróciła żadnej strony i nie dotarło do niej dosłownie żadne słowo. Jej myśli krążyły wokół Gale’a, lasu i Katniss – kobiety, którą Blanche nigdy nie będzie. Nawet w niewielkiej części.
    Westchnęła cicho i postanowiła zejść z kanapy i ruszyć się do kuchni, gdzie usłyszała, jak odkłada głośno szklankę na blat.
    Stanęła w progu i skrzyżowała ramiona pod biustem. Nie miała za bardzo sił krzyczeć. Nawet słowa nie wyraziłyby rozczarowania, jakie w tym momencie czuła.
    - Znowu byłeś w lesie – powiedziała cicho, patrząc gdzieś w bok.
    Nie trzeba było być prorokiem, żeby wiedzieć, jak się to skończy.

    Blanche

    OdpowiedzUsuń
  17. [ Z kanonicznym Gale'em mam tak zwany love-hate relationship, dlatego nie mam totalnie pomysłu na wątek. Ale koniecznie go chcę ]

    William

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie spodziewała się tego. Nie spodziewała się mocy, z jaką zaatakują ją jej własne uczucia. Zdawały się osaczać ją ze wszystkich stron, nie pozostawiając miejsca na jakikolwiek rozsądek. Nie była w stanie przewidywać własnych reakcji i chyba właśnie to przerażało ją teraz najbardziej. Gdyby tylko wiedziała, z jaką dzikością uderzy jej serce, kiedy stanie z nim twarzą w twarz, zapewne unikałaby go jak ognia, którego alegorią zresztą zawsze dla niej był. Bez niego nie była już dziewczyną w ogniu, była wypalona. Potrzebowała jego płomienia, jego żaru, by wciąż się tlić. Bez niego zalegały w niej zaledwie popioły jej dawnego jestestwa, tego kim niegdyś była. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że samym spojrzeniem zarzewił w niej iskrę, która rzuciła lekki poblask na osmolone kanty jej duszy, i że wystarczy tylko niewielka kropla oliwy, aby na nowo wzniecić pożar. Póki co jednak odradzał się powoli, niewielkimi rozbłyskami, ocierającymi się chyłkiem o zlodowaciałe serce. Pomału sięgał tam, gdzie dotychczas trzymała jedynie ukochaną siostrę, grzejąc od środka.
    Szybko zorientowała się, że Gale nie działa na nią jedynie w ten prymitywny, przyziemny sposób. Jego uśmiech uśmierzał jej ból, sprawiał, że wszystkie jej rany zdawały się zasklepiać. Znikać. Przynajmniej na chwilę… To był właśnie moment, który chciałaby zatrzymać. Te parę ulotnych sekund, kiedy patrząc na siebie nie zionęli paraliżującym chłodem, lub co gorsza, obojętnością. Kiedy w swoich oczach mogli dojrzeć dwie pokrewne dusze, tak samo zaszczute przez los, stłamszone brutalnością wojny. Od czasu 74. Igrzysk, patrząc w jego oczy, widziała w nich to, co dostrzegała w sobie. Zniszczenie. Już wiedziała, że należeli do siebie wtedy i że należą teraz. Nawet jeśli kiedyś okazała się słaba i zwątpiła w to, co ich łączy, obecnie była gotowa zrobić wszystko, by Hawthorne znów uśmiechał się jak dawniej. Tak jak uśmiechał się tylko kiedy patrzył na nią.
    Gdyby ktoś zdecydował się ich teraz sfotografować, nie miałby najmniejszych wątpliwości, że przed oczami jawi mu się dwójka najbliższych przyjaciół, lub nawet, być może, ktoś więcej.
    Czar prysł bardzo szybko, bo nie pozwoliła mu się utrzymać. Po prostu odwróciła wzrok, równie niespodziewanie co uniosła go do jego oczu. Tylko w ten sposób mogła obronić się przed ciepłem, które wolno rozlewało się po całym jej ciele, przed uczuciem nie mającym prawa bytu.
    Wiedziała, że zachowuje się wyjątkowo dziwnie, że miota się między tym co powinna, czego chce i tym co nie będzie jej już dane. To wszystko dlatego, że nie była na przygotowana. Nie miała czasu, by oswoić się z jego przybyciem, musiała modelować swoje zachowania na bieżąco, co było piekielnie trudne. Jak bowiem miała udawać, że jest ponadto, kiedy w piersiach paliło i piekło na sam jego widok? Nie znała tego wcześniej. Nie poczuła tego tego przy Peecie, nie czuła też wcześniej przy Gale’u. Zupełnie, jakby młodzieńcza, niewinna miłość ewoluowała w coś znacznie silniejszego, gorącego i niebezpiecznego. Jakby te dziesięć lat rozłąki umocniło ją przynajmniej dwukrotnie, zamiast zburzyć.
    Maska pewności siebie, którą miała na sobie w chwili wejścia do domu wyparowała, gdy zobaczyła go z Posy. To było jak flashback. Powrót do czasów, kiedy żyli niełatwym, acz szczęśliwym życiem. W strachu, lecz wciąż szczęśliwie, mając siebie nawzajem, nawzajem pomagając swoim rodzinom. Wydawało jej się wtedy, że taki jest odwieczny porządek i że nic go nigdy nie zburzy. Nie wiedziała, jak bardzo się myliła…
    Nagle poczuła ukłucie w sercu i ku jej własnemu zaskoczeniu, było to ukłucie zazdrości. Ma się rozumieć, nie była to zazdrość o siostrę, a o bliskość, jaką się dzielili. Katniss sama chciałaby bezkarnie wtopić się w te silne, szerokie ramiona, które kilkanaście lat temu były jej prywatnym azylem, niestety teraz dręczyła ją świadomość, że musi ich unikać. Za wszelką cenę.
    Na samą myśl o tym z trudem powstrzymywała grymas. Nie marzyła o niczym innym. Chciała skryć twarz w zagłębieniu jego obojczyka i pozwolić, by gorące łzy moczyły mu koszulę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciała znów czuć bicie jego serca i chłonąć naturalną woń skóry.
      I kiedy tylko zdała sobie z tego sprawę, poczuła naglącą potrzebę, by się wycofać. Teraz, natychmiast. Wisząca w powietrzu euforia na chwilę wyparła jej obecność z głów domowników. Poczuła, że to jest właśnie ten moment, by po cichu zniknąć, ale kiedy wyciągała rękę do klamki, usłyszała głos Hazelle, tracąc nadzieję na szybką ewakuację. Ponownie zebrała w sobie ostatki sił, by uśmiechnąć się do ciotki i w potwierdzeniu skinąć głową. Mimo to przez sekundę, dwie lub dziesięć nie była zdolna do ruchu. Po prostu patrzyła, jak Gale przechodzi z Posy do jadalni i gdyby nie Rory, stałaby tak dalej.
      – Kotna? A Ty dokąd? – nie zdziwiło jej, że tak się do niej zwracał. Odkąd pierworodny Hawthorne’ów wyjechał, całe jego rodzeństwo zaczęło wołać ją wymyślonym przez niego przezwiskiem, a ona, widząc jak cierpią po stracie, nie miała serca im tego zabronić, nawet jeśli sprawiało jej to pewien psychiczny ból i dyskomfort. Mężczyzna (bo chyba można nazwać tak dwudziestopięciolatka) pochwycił ją znienacka w talii i swobodnym ruchem przerzucił sobie przez ramię. W korytarzu dało się słyszeć krótki krzyk. Zdecydowanie Everdeen źle znosiła podobne zabiegi i gdyby to nie był brat Gale’a, zapewne powiedziałaby mu bez ogródek, co o tym myśli. Póki co, jęknęła tylko gardłowo, czując cholernie nieprzyjemny ucisk na przeponie, w którą wbijał jej się bark oprawcy. Była wyraźnie zażenowana faktem, że została przytargana do kuchni jak worek ziemniaków. Nie potrafiła się jednak na niego gniewać, gdy usłyszała śmiech Posy, najwyraźniej rozbawionej sytuacją. Sama Katniss na ten uroczy dźwięk uśmiechnęła się mimowolnie, pozwalając sobie jedynie na bezsilne uderzenie Rory’ego w łopatkę. Zadudniło, ale jak zapewne dało się wywnioskować z jego prychnięcia śmiechem, że nie poczuł bólu. Takie tam zgrywanie się.
      Kiedy w końcu usadził ją na stołku obok piętnastolatki, zdmuchnęła zagubiony kosmyk spomiędzy oczu i wymierzyła mu pełne udawanej dezaprobaty spojrzenie. Brunet jednak nie przejął się tym. Praktycznie dosunął Kotnę do stołu i poczochrał po włosach.
      – Schudłaś, musisz znowu przybrać – rzucił tylko pół żartem, bo nie dało się ukryć, że rzeczywiście straciła na wadze. Nigdy nie można jej było zarzucić bycia drobną i szczupłą, aż do teraz. Najbardziej wykończył ją rok, kiedy Prim leżała w śpiączce. Prawie nie jadła i nie spała.
      – Jasne, tato – mruknęła tylko w odpowiedzi, uśmiechając się pod nosem.
      Po chwili wszyscy siedzieli już przy stole, biorąc się za pałaszowanie. Na szczęście Posy odgradzała Kotną od Gale’a, zajmując miejsce między nimi, dzięki czemu łatwiej przychodziło jej nie zerkanie w jego stronę.

      Kotna <3

      Usuń
  19. [ Cieszę się, że moja kreacja Peety Ci się podoba. Starałam się nie zrobić z niego kompletnej ciapy, ale też nie przesadzić za bardzo, bo w końcu jednak Mellark to Mellark... :) Wszystkie zmiany przyjdą z czasem.
    Zanim zaczniemy wymyślać, może powiedz mi jaki stosunek do piekarza ma Gale. Dzięki temu będę wiedziała na czym stoimy. ]

    Peeta

    OdpowiedzUsuń
  20. [ Tutaj się akurat zgodzę - ja też nie widzę ich przyjaźni. Zbyt wiele ich różni; ich priorytety (poza Katniss) są pewnie zupełnie odmienne. Wzajemny szacunek byłby tutaj na miejscu, bo w końcu Gale opiekował się Everdeen i jej rodziną wcześniej, gdy on nie miał odwagi przyznać się jeszcze do swoich uczuć. Nie zamierzam jeszcze na początku organizować im żadnej dramy... Większą przewiduję za to już w momencie, kiedy Mellark i Katniss postanowią się rozstać, ewentualnie troszeczkę wcześniej. Możemy zrobić tak, że Peeta będzie dostarczał zamówione wcześniej pieczywo rodzinie Gale'a i wtedy dopiero pierwszy raz go zobaczy. Wiedział wcześniej, że przyjedzie, ale unikał spotkania jak ognia, bo (według mojego zamysłu) to właśnie z nim - wbrew pozorom - mój piekarz będzie całkowicie szczery. Hawthorne może po prostu przy okazji zapytać Mellarka o te starania się o dziecko, o których rozpowiedział i dalej jakoś to pociągniemy. ]

    Peeta

    OdpowiedzUsuń
  21. [To ja się pozachwycam ślicznym gifem pana Gale'a.
    A tak poza tym to bardzo chętnie to powiązanie, bo jest logiczne i ciekawsze niż "spotkali się gdzieś tam" xD No i lubię Gale'a, chociaż nie rozumiem jego miłości do Kotnej. Tak czy tak, bardzo chętnie dodam go to tych, którzy "przeżyli" i innych powiazań, a na resztę wątku chwilowo nie mam pomysłu xD ]

    Artemis

    OdpowiedzUsuń
  22. [Dzień dobry! Tak sobie myślę, że nasza dwójka mogła poznać się w trzynastce podczas rebelii, a później jakoś kontakt im się urwał, ale mógł się odnowić kiedy Gale pojawił się w dwunastce. I teraz mogą sobie czasami razem ćwiczyć w klubie Poppy, bo jako myśliwy pewnie musi być w dobrej formie, a i panna Bennett nie chce wyjść z wprawy :)]

    Poppy

    OdpowiedzUsuń
  23. [ To super, zaczniemy na spokojnie i pozwolimy im z czasem rozwinąć skrzydła. Jestem przekonana, że pod koniec związku Katniss i Peety będą mieli sobie sporo do powiedzenia. ;D
    I tak, byłabym wdzięczna gdybyś zaczęła... W tym momencie czuję się całkowicie wypompowana z weny i mogłoby mi to zająć o wiele dłużej niż powinno. :< ]

    Peeta

    OdpowiedzUsuń
  24. [Myślę, że pomysł, aby Gale wpadł do klubu Poppy jest najlepszy. Mógłby akurat trafić na godziny, w których nikogo nie ma i kobieta ćwiczy sobie sama :)]

    Poppy

    OdpowiedzUsuń
  25. [Eh, jestem dzisiaj nieładnie wykorzystywana :c Ale dobrze, postaram się jeszcze dzisiaj coś zacząć :)]

    Poppy

    OdpowiedzUsuń
  26. Chociaż w klubie uczyła przede wszystkim samoobrony, w tej wielkiej sali było wszystko czego dusza zapragnie. Kilka sprzętów do ćwiczeń, sztangi, maty, drążki, worek treningowy i niewielki ring bokserski w samym rogu. Każdy mógł tu przyjść za drobną opłatą i ćwiczyć co chciał i ile tylko chciał, a za dodatkową opłatą wziąć udział w prowadzonych przez nią zajęciach. O dziwo, interes kręcił się naprawdę dobrze i Poppy co chwila miała klientów, choć były dni i godziny kiedy w klubie było pusto. Właśnie wtedy przebierała się w swój sportowy strój i przystępowała do ćwiczeń, ciesząc się spokojem i samotnością. Najbardziej jednak lubiła te chwile, gdy wisiała do góry nogami na drążku i oczyszczała swój umysł ze wszystkich myśli. Tych kilka minut sprawiało, że odzyskiwała spokój ducha, który czasami potrafiła utracić w ciągu dnia. I tak właśnie robiła w tej chwili. Wisiała sobie na drążku, spuszczając ręce w dół i mając zamknięte oczy, starała się wyprzeć wszystkie złe myśli, które ją dzisiaj nawiedziły. Wspomnienia o ojcu, śmierć przyjaciół, strach, który do tej pory czasami jej towarzyszył. Zamiast tego wyciągała wszystkie przyjemne wspomnienia z ostatnich dziesięciu lat. Wycieczki po Panem, godziny spędzone z przyjaciółmi czy wszystkie przeprowadzone przez nią treningi w klubie. To wszystko sprawiało, że czuła się szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. I chciała, aby to uczucie trwało wiecznie.
    Kiedy poczuła, że czas zejść na ziemię, złapała dłońmi za drążek i zeskoczyła na podłogę. W klubie wciąż nikogo nie było, więc stanęła na samym środku ogromnej sali, gdzie leżały maty i usiadła na nich po turecku, wsłuchując się w muzykę, która cicho leciała w tle. Powoli zaczęła krążyć głową raz w jedną, raz w drugą stronę, aby po chwili to samo zrobić z ramionami. Nawet kiedy odpoczywała musiała coś robić, inaczej nie potrafiła. Nie przerwała nawet wtedy, gdy usłyszała, że do środka ktoś wchodzi. Dopiero chwilę później podniosła się z mat i odwróciła w stronę wejścia, a na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia na widok kogoś, kogo nie spodziewała się tu spotkać. Kogoś, kogo nie widziała dziesięć lat i mimo, że nigdy dobrze się nie poznali, nawet ucieszyła się na jego widok. W końcu dobrze czasami zobaczyć znajome twarze, nawet jeśli po raz ostatni widziało się je podczas rebelii.
    — Cześć, Gale — powiedziała z lekkim uśmiechem, podchodząc powoli do mężczyzny. Na szczęście nie zdążyła jeszcze zbyt intensywnie poćwiczyć, więc prawie wcale nie była spocona. — Nie spodziewałam się cię tu spotkać. Z tego co słyszałam, ostatnio mieszkałeś w dystrykcie drugim — dodała, w końcu się zatrzymując i przyjrzała się dawnemu znajomemu. Poppy słyszała gdzieniegdzie o dalszej historii niektórych członków rebelii, z którymi miała styczność, więc wiedziała też, że Gale postanowił zadomowić się w dystrykcie drugim. Większość jednak mieszkała w dwunastce, tak jak i ona, gdyż te dziesięć lat temu postanowiła pójść za tłumem mając nadzieję, że jakoś sobie życie ułoży. I ułożyła.

    Poppy

    OdpowiedzUsuń
  27. [Z watkami mam taki problem, że nie lubię tych przegadanych, typu "sprawdzę co u Ciebie". Lubię, gdy jest moc, jakaś akcja. Więc za taki wątek to podziękuję, poza tym męsko-męskie jakoś chyba nigdy mi nie idą xD A z akcją to nie wiem co mogłoby być? ]

    Artemis

    OdpowiedzUsuń
  28. [Wszystko zależy od partnera/partnerki czy lubi podduszanie w łóżku :-D Misha nie nienawidzi Katniss czy Peeta, ale na pewno nie pała też wielką sympatią. To skomplikowane. Chętnie skorzystałabym z opcji to tylko seks w stosunku do Gale'a. Taka sytuacja skomplikowałaby sytuacje wszystkich trojga i kto wie może wyklułoby się coś ciekawego.]

    Misha

    OdpowiedzUsuń
  29. Szczęśliwie nie zdążył jej dosięgnąć. Everdeen prawdopodobnie aprobowałaby ten dotyk. Być może nawet otarłaby się policzkiem o wnętrze jego dłoni, doszukując ciepła, wzajemnej bliskości i poczucia bezpieczeństwa, które niegdyś były ich codziennością. Równie prawdopodobne było jednak to, że gdyby tylko poczuła, jak przepada w jego ręku, czym prędzej odtrąciłaby go od siebie, a następujące po tym wydarzenia mogłyby skrzywdzić ich jeszcze bardziej. Zranić głębiej. Jakby już w tej chwili oddech nie przychodził im ze swoistym trudem.

    W przeciwieństwie do Posy, Katniss trwała w przewlekłej ciszy, postanowiwszy zająć się jedzeniem. W końcu to był jego dzień. Nie zamierzała odciągać od niego atencji nawet w najmniej szkodliwy ze sposobów. Po prostu udawała, że jej tam ma, stwierdzając, że tak będzie jej o wiele łatwiej znieść świadomość, że Hawthorne siedzi niespełna metr dalej. Bogu dzięki za Posy, która skutecznie skupiała na sobie jego uwagę, dzięki czemu Katniss mogła trochę odetchnąć od grania.

    Niezależnie od tego, jak bardzo starała się pozostać nieobecna, nie potrafiła zabić w sobie dawnych przyzwyczajeń. Wciąż tak samo czujna i nauczona obserwacji, aktywnie wędrowała spojrzeniem od jednej twarzy do drugiej, podążając za dźwiękiem słów. W ten oto sposób lokowała swoją uwagę w każdym, kto się odezwał. Tylko dzięki temu była w stanie ocenić co się mniej więcej dzieje i czego dotyczą rozmowy. Napotykając rozświetlone oczęta Posy, zmusiła się do uśmiechu. Miała tylko nadzieję, że dziewczyna będzie na tyle zaaferowana bratem, aby nie dostrzec jego bladości. Następnie jej wzrok spoczął na drobnej rączce spoczywającej w ciężkiej łapie Hawthorne’a. Zastanawiała się, jak byłoby ją trzymać po tylu latach i ile kobiet przewinęło się przez te palce. Wyraźnie zniesmaczona tą myślą, sięgnęła po kubek z herbatą, aby zapić te beznadziejne rozmyślania. Właśnie wtedy usłyszała pytanie skierowane do myśliwego i machinalnie łypnęła w jego stronę. Właśnie wtedy po raz kolejny skrzyżowały się ich spojrzenia, a przez ciało Katniss przetoczył się niemożliwie silny dreszcz. Tak gwałtowna reakcja była zapewne spowodowana brakiem przygotowania. Nie zdążyła nałożyć żadnej z masek. W jej szarych ślepiach, rysach twarzy, mógł dopatrzeć się jasnego komunikatu, podszytego niemiłym zaskoczeniem. Na prawdę zamierzasz ją tu sprowadzić? Do domu? Jakby było w tym coś dziwnego… Mieli brać ślub. Najwyższa pora, aby przedstawić wybrankę rodzinie. Czyżby po to przyjechał…?

    I nawet kiedy Gale urwał kontakt wzrokowy, Kotna przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, zupełnie jakby nie dowierzała w to, co właśnie usłyszała. Poczuła złość. Dwunastka była jej domem. Nie tolerowała tu obcych. Albo tylko, wyjątkowo, wcześniej wspomnianej Blanche. A może jeszcze się tu pobiorą i zamieszkają? Everdeen poczuła, jak coś wewnątrz niej pęka.

    — Naprawdę przegrałeś z pracą, Gale?

    Głos zajął się chrypą, kiedy się wtrąciła, nagle gotowa podjąć jego wzrok, gotowa tak jak jeszcze nigdy. Jak zawsze kiedy targały nią emocje. Była sfrustrowana, mimo że na zewnątrz zdawała się emanować wręcz stoickim spokojem. Dlaczego była taka wściekła?

    Nim zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, Hazelle nie pozwoliła atmosferze zgęstnieć, wysuwając się z uwagą, która zamiast załagodzić instynkty samozachowawcze Igrającej z Ogniem, jedynie je podsyciła.

    — Słyszałam, że w lesie zaczęły pojawiać się niedźwiedzie.

    Siłą rzeczy spojrzenie Kotnej osiadło na twarzy gospodyni. Patrząc na nią, nie potrafiła dłużej się gotować, więc odpowiadając, brzmiała i wyglądała już dużo łagodniej.

    — Parę tygodni temu widziałam niedźwiedzicę z młodym, jednak od tamtego czasu nie natknęłam się na żaden ich ślad. Być może tylko tędy migrują.

    — Powinnaś bardziej na siebie uważać. Dobrze, że mój syn się wreszcie opamiętał i wrócił do nas na dobre, będziecie mogli polować wspólnie, tak jak dawniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na dobre. Wrócił na dobre. Te słowa uderzyły w nią tak nagle i niespodziewanie, że skrycie wzięła głębszy wdech. Szybko poskładała sobie wszystko do kupy. A więc naprawdę sprowadzi tu tę kobietę. Na samą myśl niemal zrobiło jej się słabo, ale zatuszowała to szybkim uśmiechem.

      — Obawiam się, że nic nie będzie jak dawniej, ciociu — odezwała się pozornie spokojnym, uprzejmym tonem — Przez te wszystkie lata przyzwyczaiłam się do polowania w pojedynkę. Jeśli Gale chce łowić, odstąpię mu co drugi dzień i wschodni obszar. Żebyśmy nie wchodzili sobie w drogę.

      Żebym nie musiała na niego patrzeć, gorzko skorygowała się w myślach. I choć te słowa prowokowały piekielny ból w okolicach serca, udało jej się go przetrawić. Właśnie odepchnęła partnera od polowań. Jedyną osobę, na której zawsze mogła polegać i której mogła ufać. Jedyną osobę, której obecności nie musiała się obawiać. Nawet, jeśli miała go zaraz za plecami. Tylko z nim, w takim układzie, czuła się stuprocentowo bezpieczna. Nie obawiała się, że niespodziewanie postanowi pchnąć ją nożem. Mimo, że ta myśl zdawała się być absurdalna, dla kogoś, kto dwukrotnie przeżył Igrzyska nie powinno istnieć coś takiego jak bezpieczeństwo. Dla niej istniało. Właśnie pod postacią mężczyzny o szarych oczach, ale prędzej umrze, niż się do tego przyzna w jego obecności.

      Przy stole na chwilę zapadła cisza. Zapewne nikt nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Katniss w milczeniu sięgnęła po szklankę z sokiem, sącząc parę wolnych łyków.

      — Wciąż uważam, że nie powinnaś już polować. Przynajmniej do czasu, aż…

      — Aż? — Everdeen wydawała się być mocno skołowana. Hazelle sprawiała wrażenie, jakby wiedziała coś, czego sama Katniss nie wie — Ciociu, o co chodzi?

      — To oczywiste, kochanie, do czasu, aż pojawi się dziecko.

      Jej umysł po prostu eksplodował. Przez chwilę patrzyła na ciotkę otępiałym spojrzeniem, a maksymalnie uniesione brwi krzyczały Jakie, kurwa, dziecko?!

      — Nie wiem, jak mogłaś tak długo to przed nami ukrywać. Ani jak to możliwe, że dowiedziałam się od sąsiadki, a nie od Ciebie.

      — Ale o czym? — dopytała słabym głosem. Nie chciała, ale musiała to usłyszeć.

      — O tym, że staracie się z Peetą o dziecko. Nareszcie!

      A jednak ją to przerosło. Wciąż trzymana w dłoni szklanka rozpadła się w jej dłoni, jednak nawet skaleczenia i wżerający się w nie sok nie były w stanie przywrócić jej trzeźwości umysłu. W szarych oczach błysnęło klarowne szaleństwo, a cichy świst w płucach zdradzał, że brakowało jej tchu. Bezmyślnie potrząsnęła ranną dłonią, plamiąc nakrycie purpurą krwi i poderwała się z miejsca, broniąc przed jakąkolwiek interwencją Posy. Zdobyła się jedynie na coś, co mogło brzmieć jak paniczne "Muszę wyjść, muszę natychmiast stąd wyjść" ale równie dobrze mogło to być wiele innych rzeczy.

      — Przepraszam, muszę... Muszę wracać do domu, rozmówić się z mężem — wymamrotała jeszcze w stronę Hazelle, usiłując nie popaść w dobrze znany sobie obłęd. Nie trzeba było myśliwego, żeby zauważyć drżenie jej mięśni. Kiedy Rory wstał, usadziła go agresywnym uniesieniem dłoni, po czym ściskając z całych sił krwawiące palce w pięść, po prostu wybyła.

      Uciekła, bo czuła, że nie zniesie więcej i że zaraz zacznie się dusić. Albo płakać. Albo jedno i drugie. Ten dzień to zdecydowanie zbyt duże przeciążenie dla jej chorej głowy.

      Kotna, która na chwilę straciła zdrowe zmysły

      Usuń
  30. Katniss. Już nie Kotna. Jej własne imię w jego ustach brzmiało tak… Obco. Nagle poczuła, jak w jej ciele kumuluje się zimna próżnia. To już nawet nie było zależne od niej. Taki był po prostu mechanizm obronny jej mózgu, w ten sposób reagowała na ból, który w życiu zdecydowanie przedawkowała. Odcinała emocje i uczucia, zanim na dobre zakorzeniły się w jej podświadomości, bardzo możliwe, że Gale również miał w tym swój udział, zarażał ją chłodem swojego uśmiechu. Mimo to patrzyła mu prosto w oczy, tym beznamiętnym spojrzeniem, kiedy stwierdzał, że nie może doczekać się przyjazdu swojej narzeczonej. Była w stanie to znieść. W końcu jesteś w stanie znieść wiele, kiedy gra toczy się o szczęście osoby, którą kochasz. Problem w tym, że nie widziała tej radości ani w jego twarzy, ani w oczach. Nie zdążyła się jednak nad tym zastanowić, bo wtedy powiedział coś, co naprawdę dotknęło jej serca i zarysowało je.
    Przesadził. Przesadził i mógł to zobaczyć, zanim odwróciła wzrok, w którym sekundę wcześniej zaiskrzył ból. Ona sama, mimo, że wyszła za Peetę 10 lat temu, nigdy nie zabrała go w miejsca, gdzie przesiadywali razem z Galem, kiedy byli jeszcze dziećmi. Kiedy wszystko między nimi było takie proste… Nie zabierała do lasu własnego męża, bo po prostu nie potrafiłaby naruszyć tych wspomnień. Były dla niej zbyt cenne. Jak widać nie były takie dla niego i to było bardziej krzywdzące niż cokolwiek w ostatnim czasie. Wygrał ten pojedynek, ale dopilnowała, żeby poczuł, że był to cios poniżej pasa. Pozwoliła mu to zobaczyć właśnie w tej iskierce, która zgasła dopiero wtedy, gdy spojrzała na jego matkę.
    Nie spodziewała się, że ta rozmowa potoczy się takim torem. Była przygotowana nawet na scysję z Galem, ale nie na coś takiego. Nie spodziewała się niczego, co mogło by ją tak definitywnie złamać. I cieszyła się, że nikt nie ruszył za nią do drzwi, bo nie była w stanie powstrzymać łez. Czuła jak słone i gorące płyną po policzkach i nie zniosłaby, gdyby któryś z braci, a już zwłaszcza najstarszy z nich, widział ją w takim stanie.

    ***

    Możesz polować cały tydzień, ja chyba rzeczywiście potrzebuję odpoczynku. K
    Tak brzmiała wiadomość, którą wysłała mu następnego dnia. Zdobycie numeru nie było żadnym wyzwaniem, jako że z Posy utrzymywała ścisły kontakt. Zawsze wolała, aby ta bardziej zbliżyła się do Prim, ale teraz cieszyła się, że to ją upatrzyła sobie na powierniczkę radości i smutków. Obie miały z tego jakąś korzyść. Posy miała upragnioną, starszą siostrę, a Everdeen bezkarnie czerpała z blasku, jaki ta młoda istota wokół siebie roztaczała. Czasem nawet pozwalała sobie myśleć, że tylko dzięki niej nie zwariowała do reszty.
    Minął tydzień. Dokładnie tyle potrzebowała, by zebrać w sobie siłę na spotkanie z Hawthornem. Wiedziała, że to nie będzie łatwa rozmowa, podejrzewała, że już żadna ich rozmowa nigdy nie będzie łatwa i na samo wyobrażenie tego chciało jej się wyć z rozpaczy. Nie mogła dopuścić do tego, żeby przez jej złe wybory już do końca życia krzywdzili siebie nawzajem. Nie chciała tkwić z nim w takiej toksycznej relacji, nie potrafiłaby.
    Może właśnie dlatego odważyła się sięgnąć po telefon i wysłać kolejną wiadomość:
    Jutro o świcie będę czekać na Ciebie w chatce ojca. Wydaje mi się, że musimy porozmawiać, tym razem w cztery oczy. K
    Sama była zaskoczona tym, jak drżał jej kciuk, kiedy naciskała „wyślij”, jednak kiedy miała to za sobą, poczuła ulgę. Miała nadzieję, że identyczną ulgę poczuje, kiedy już rozmówi się ze starym przyjacielem.

    ***

    Zgodnie z zapowiedzią, stawiła się na miejscu o świcie. Z jakiegoś dziwnego, stając w progu chaty swojego ojca, poczuła się parę lat młodsza. Wstała równo ze słońcem i przyszła tu, mając zamiar spotkać się z Galem. Prawie jak kiedyś… Żal tylko, że właśnie w takich beznadziejnych okolicznościach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziała nawet, czy na pewno da radę z nim rozmawiać, ale kolejny tydzień niczego by nie zmienił. Nie mogła być już bardziej gotowa, by stanąć z nim oko w oko i przeprosić. Powiedzieć, że to nie jego wina, że to nie on jest odpowiedzialny za to, co stało się z Prim. Że mu wybaczyła. Nie wiedziała, czy to cokolwiek zmieni, ale chciała spróbować. W imię ich starej przyjaźni.
      A nawet, gdyby mieli się omijać szerokim łukiem do końca życia, też potrzebowała wiedzieć. Musieli coś w końcu ustalić, a przecież im szybciej, tym lepiej dla nich obojga, prawda?
      Usiadła na pojedynczym, starym i po prawdzie zapadającym się łóżku. Mimowolnie pomyślała, że to miejsce jest alegorią jej relacji z myśliwym. Rozpadało się. A może rozpadło już dawno temu, tylko ona nie chciała dać temu wiary. Desperacko chciała to ratować, nie wiedząc nawet, czy jeszcze jest co ratować. Po prostu nie wyobrażała sobie życia, w którym nie byłoby Hawthorne’a. Już raz go straciła. Nie poradziłaby sobie, gdyby coś takiego przytrafiło jej się po raz drugi. Jeśli nie mogła go kochać, ani się z nim przyjaźnić, chciałaby chociaż móc rozmawiać z nim bez burzy towarzyszących im, wyniszczających emocji. Bez złości, chłodu i bólu. Naiwnie wierzyła, że mogło im się udać. Więzi takie jak ta, która niegdyś ich łączyła, wcale nie dają się tak łatwo zabić, a przynajmniej tak sobie wmawiała.
      Zagryzła dolną wargę, intuicyjnie zaczynając bawić się bandażem na prawej dłoni. Wciąż wodziła wzrokiem po drewnianym, smutnym wnętrzu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo jest ponure. Zupełnie nie przypominało tego tętniącego życiem miejsca z jej wspomnień. Niewielu barwnych wspomnień, jakie miała.
      Najpierw przychodziła tu z ojcem, a po jego śmierci przyprowadziła tu Gale’a, nie mogąc uporać się sama ze sobą w czterech ścianach. Tylko z nim była na tyle blisko, by móc wpuścić go do swojego małego, prywatnego, równoległego świata. Westchnęła cicho, lokując bezradne spojrzenie na stole, na którym najpierw z ojcem, a potem szarookim chłopcem oprawiała skóry, które potem sprzedawali na Ćwieku. Ich życie było wtedy piekielnie trudne, można wręcz powiedzieć, że nędzne, ale… Czasem przyłapywała się na myśli, że chciałaby do niego wrócić. Łapała się także na tym, że zastanawiała się, co by było, gdyby Prim nie została wylosowana na Igrzyska, a ona nie zgłosiła się na ochotnika. Jak wtedy potoczyłaby się jej relacja z myśliwym? Kim byliby dla siebie teraz? Oczywiście zakładając, że im obojgu udałoby się przeżyć. Gale mógł być wtedy wylosowany jeszcze raz, ona dwa. Co, jeśli im obojgu udało się dożyć osiemnastego roku życia? Może to on byłby teraz jej mężem? Może…
      Właśnie wtedy usłyszała, że ktoś się zbliża i automatycznie zdrową dłonią sięgnęła do rękojeści myśliwskiego noża. Wiedziała, że to Gale, poznała po krokach. Wciąż potrafiła poznać jego kroki. Instynkt był jednak szybszy od rozsądku. Położyła dłonie po swoich bokach, nie wstając z mebla.

      Kotna

      Usuń
  31. Tym razem rzeczywiście tak było lepiej. Jeśli Katniss uciekała, to dlatego, że chciała być sama i nie było od tego wyjątków. W stanie rozbicia była wręcz nie do opanowania i w związku z tym scena wyjęta rodem z kiepskiego filmu romantycznego najpewniej przybrałaby postać szarpaniny, z której oboje wyszliby pokiereszowani – nie tyle fizycznie, co duchowo. Choć w gruncie rzeczy Kotna nie byłaby w stanie za siebie poręczyć i Gale mógł ostatecznie skończyć z obitą twarzą. Raczej kiepski początek odnowy znajomości…

    Kiedy wszedł do środka, poczuła jak budują w niej sprzeczne emocje. Ulga i niepewność. Radość i napięcie. Nie była pewna, za którymi z nich powinna się opowiedzieć, które mu pokazać. Wiedziała, że już na pierwszy rzut oka da się zauważyć sztywność jej postawy. Nie chciała, żeby pomyślał, że nie czuje się przy nim bezpiecznie, bo czuła. Przy nim zamykała się na część bodźców z zewnątrz, nie nasłuchując tak skrupulatnie i nie skupiając się jedynie na tym, że ktoś, lub coś, może ją znienacka zaatakować. Wiedziała, że on by na to nie pozwolił. Patrzyła na niego i po prostu to wiedziała.
    Z tą myślą nieznacznie się rozluźniła. Tylko nieznacznie, bo jej garda wcale nie była wymierzona w jego osobę. Och, gdyby tylko wiedział, że w ten sposób pilnuje tylko i wyłącznie samej siebie…
    Bo nie był w tym układzie jedyną osobą, która tęskniła za tym, co było. Nie tylko on pragnął bliskości. Everdeen wciąż marzyła o tym, by po prostu utonąć w jego ramionach. Chciała, żeby przycisnął ją do siebie z całych sił i długo nie puszczał. No dobra, może nie z całych sił, bo mógłby ją zabić. Niechby trzymał ją tak, co by tylko nie udusić, bo w jego uścisku mogłaby przeżyć nawet złamane żebra. Przecież zawsze tak było. Było, jest i będzie. Miała tę cholerną pewność. Pytanie, skąd?
    — Więc tylko ja chcę rozmawiać? Skoro tak stawiasz sprawę…
    Nigdy nie była szczególnie dobra w nazywaniu i określaniu emocji, dlatego nie o nich zamierzała mówić. Bez szczególnego pośpiechu wstała z łóżka, po czym podeszła do drzwi. I choć mogło wydawać się, że po prostu wyjdzie, ona uniosła zdrową dłoń, by przekręcić klucz w zamku, a następnie niechcący zgubić go w zagłębiu własnego dekoltu. Uśmiechnęła się do siebie perfidnie pod nosem, doskonale wiedząc, że to świetna kryjówka, nawet jeśli zupełnie spalona na starcie. Hawthorne w życiu nie odważyłby się wepchnąć jej łapy w cycki, nie póki balansowali na ostrzu noża, nie póki miała męża, a przynajmniej taką żywiła nadzieję, nawet jeśli na chwilę obecną nie sądziła, żeby miał zamiar uciekać.
    To, co zamierzała zrobić było nie w porządku i wiedziała o tym. Było tak samo nie w porządku, jak jego zachowanie tydzień temu przy stole. Owszem, to ona go sprowokowała, ale przecież trzeba znać granice. Aktualnie różnica między nimi była taka, że wcale nie chciała go zranić, a jedynie trochę utrzeć mu nosa, i nie dla własnej satysfakcji, tylko ich wspólnego dobra. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jej planem. Jak każdy wie, Katniss nie była dobra w ogólnie pojętych przyjaźniach. W ogóle w relacjach międzyludzkich. Tym bardziej wyjątkowa była jej więź z Hawthornem i tym bardziej pragnęła ją odzyskać. Jego odzyskać.
    Najwyraźniej zadowolona ze swojego zagrania ruszyła w stronę mężczyzny, wabiąc jego wzrok zwodniczym ruchem bioder. W chatce panował półmrok, rozrzedzony jedynie mdłym płomieniem w kominku i dwoma snopami porannego, ciepłego światła wlewającego się do środka przez zabrudzone szyby. W powietrzu widać było wirujące drobinki kurzu, a kiedy przeszła obok okna, dało się również zauważyć w jak nietypowy dla siebie sposób była ubrana. Odzież, choć wciąż sprawdziłaby się na leśnych szlakach i na polowaniu, tym razem ściśle przylegała do jej ciała, no może z wyjątkiem zarzuconej na ramiona, wiekowej kurtki ojca. Nie dało się jednak przeoczyć przylegających, podszytych skórą spodni, w których jej wysmuklone na przestrzeni lat nogi zdawały się, fantazyjnie mówiąc, sięgać nieba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku Katniss tę parę kilogramów w dół było zdecydowanie na plus, co zamierzała teraz wykorzystać. Przycupnęła więc zaraz obok myśliwego, wyjątkowo nie zwracając uwagi na ogień trzaskający w palenisku. Do tej pory zdążyła się na niego napatrzeć.
      Teraz skalowała spojrzeniem twarz Gale’a, śledząc grę świateł załamujących się na męskich rysach. Zupełnie tak jak wtedy, gdy nieprzytomny leżał na stole w jej kuchni, ze śniegiem topniejącym na plecach. Postarała się żeby byli blisko, zupełnie tak, jak kiedyś, kiedy razem zasadzali się na zwierzynę. Na tyle blisko, że mogła poczuć jego oddech przemykający po jej obojczyku. Wzrokiem przesunęła w dół, delikatnie przechyliwszy głowę, tak że swobodnie puszczone włosy kaskadą fal schyliły się ku podłodze. Wykreśliła ścieżkę od szczęki, przez szyję do wgłębienia mostka i zaraz wróciła do góry, dopiero teraz zaglądając mu głęboko w oczy. Zdołała się wczuć w sytuację, dzięki czemu nie miała z tym najmniejszego problemu. Wychyliła dłoń do jego ramienia, aby jednym z palców odchylić jego kołnierzyk. Chciała zobaczyć tę małą bliznę, która została mu po szyciu jej ręką. Opuściła wzrok, niemal od razu chyląc też głowę, aby złożyć drobny, naprawdę drobniutki pocałunek na skazie. Znów się wspinała, oddechem głaszcząc jego skórę, przynajmniej do czasu, aż nie dotarła do jego ucha. Opuszki palcy przemknęły po grdyce, a następnie musnęły skroń, ostatecznie spoczywając na szorstkim policzku. Rozpraszała go dotykiem, mając nadzieję, że tym samym uda jej się przedrzeć przez warstwę pozorów do prawdy.
      Zdrajca, tchórz i skończony egoista — zaczęła niskim, ochrypłym głosem — Dokładnie to pomyślałam, kiedy Twoja matka oznajmiła, że wyniosłeś się do Dwójki i nie wrócisz.
      W tym samym czasie powiodła dotykiem na jego ramię, na które niespodziewanie naparła, bez problemu zwalając mężczyznę na drewnianą podłogę. Jak dla niej mogły powbijać mu się drzazgi i gwoździe, nie dbała o to teraz. Przerzuciła nad nim nogę, przypierając go za ramiona. Był silniejszy, oczywiście, mógł ją przerzucić, jednak w jej oczach było widać, że to absolutnie ostatnia rzecz, jaką chciałby teraz zrobić – poruszyć się choćby o milimetr. Ponownie ulokowała spojrzenie w jego oczach.
      — Dokładnie to samo myślałam, ucząc za Ciebie polowania Twoich braci. Dokładnie to samo myślałam, kiedy Posy zapytała mnie, czy wciąż ją kochasz i w dniu, kiedy Prim wreszcie wybudziła się ze śpiączki, a Ciebie przy niej nie było. Nie winię Cię za to, co się stało, Gale, tak naprawdę nigdy Cię nie winiłam. Po prostu tak bałam się ją stracić, że przestałam logicznie myśleć i szukałam ofiar, zupełnie jakby pomsta na Coin mi nie wystarczyła. Nie winię Cię za to, że przestałeś mnie kochać i w końcu ułożyłeś sobie życie. Winię Cię za to, że przestałeś być synem, bratem, głową rodziny, zrzucając to na barki Rory’ego. Winię Cię za to, że przestałeś sobą. Winię Cię za to, że z dnia na dzień przestałeś być moim przyjacielem, bo tak Ci było wygodnie — tu jej głos nawet odrobinę zadrżał od tłumionych emocji, więc musiała go ściszyć. — Winię Cię za to, że kiedy na Ciebie patrzę, nie widzę już człowieka, który razem ze mną wyzwolił Panem, który jako jeden z niewielu walczył o coś więcej, niż swoje własne życie. Widzę tchórza i zdrajcę.
      To mówiąc, puściła jeden jego bark, aby tym razem móc ująć w zabandażowaną dłoń jego podbródek. Okręciła jego głowę, zupełnie jakby oglądała swoje nowe trofeum.
      — Powiedz, draniu, co zrobiłeś z Wichurą? Chcę go odzyskać i przysięgam, że nie wyjdziesz stąd, dopóki nie dostanę tego, czego chcę.
      Z uporem gryząc wargi, ranną dłonią otuliła jego policzek, głaszcząc go kciukiem. Jej oczy delikatnie się szkliły, jednak trudno ocenić, czy z wściekłości, czy z bezsilności.
      — Nie wiem, czy zauważyłeś, ale tydzień temu, w ciągu maksymalnie godziny, zraniliśmy się więcej razy niż przez całe swoje parszywe życie i przeraża mnie myśl, że tak mogłoby być już zawsze. Przepraszam, Gale. Przepraszam za całe zło, które Ci wyrządziłam…

      Kotna

      Usuń
  32. Powinien był to zrobić. Powinien był odwrócić głowę, cofnąć się, powinien zrobić cokolwiek, ale na pewno nie nic, kiedy jawnie nęciła jego męskie zmysły, po prostu z wyrachowaniem go sprawdzając. Nie znaczyło to jednak, że sama pozostała obojętna na jego ogólną bliskość. Podobnie do myśliwego postarała się nie ulec pokusom, na działanie których dobrowolnie się wystawiła.
    Mimo, że tak bardzo nie chciał okazać słabości wobec niej, dokładnie to pokazał, pozwalając jej się uwodzić. Kiedy była tak blisko, dotykając go, zastanawiała się, jak potoczyłoby się to wszystko, gdyby chciała zabrnąć dalej. Co gdyby go pocałowała? Co gdyby chciała rzucić ich do bram niebios tuż przed kominkiem, tudzież na tym rozpadającym się parę metrów dalej łóżku? Pozwoliłby jej na to?
    Przecież ma narzeczoną…
    To wszystko tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że być może w plotkach krążących po dzielnicy tkwi ziarno prawdy, nawet jeśli na początku nie dała im wiary. Gale, pomimo swojego gwałtownego temperamentu, mimo swoich lubieżnych zapędów, zawsze był osobą lojalną i godną zaufania (a przynajmniej takie miała o nim zdanie, zanim uciekł bez słowa pożegnania). Nigdy nie przeszłoby jej przez myśl, że mógłby zdradzić swoją kobietę, kiedy już postanowi się ustatkować. Teraz naszły ją wątpliwości.
    Podobno ktoś widział Gale’a wymykającego się nocą z domu Mishy. Słysząc to, odruchowo parsknęła śmiechem, bo doskonale znała ten schemat. Wszystkie te oglądające się za jej przyjacielem dziewczęta i ich w większości wydumane, miłosne historie z nim w roli głównej… Pamiętała, jak się wtedy czuła. W pewnym okresie Gale naturalną koleją rzeczy zaczął szukać nowych doświadczeń, których ona nie mogła z nim podzielić, ze względu na swój młody wiek. Była zmuszona wysłuchiwać o jego podbojach, intymnych upodobaniach, bo wcale dziwnym trafem jego potencjalne zdobycze miały zwyczaj zwracać się do niej z pytaniami na jego temat, a potem czuły zobowiązanie, by podzielić się ogólnym efektem.
    Trudno powiedzieć, co wtedy chodziło jej po głowie. W pewien niewytłumaczalny sposób zapewne była zazdrosna, choć jeszcze wtedy nie myślała o nim jako potencjalnym chłopaku. Prawdopodobnie bała się, że kiedy Hawthorne odda którejś pannie swoje serce, nie będzie miał już zbyt wiele czasu na wspólne polowania, łowienie ryb, ogółem na ich wspólne życie w lesie. Że będzie musiała odstąpić komuś miejsce pokrewnej duszy jej Wichury. Ta myśl przyprawiała młodą Katniss o nieprzyjemny skręt jelit, ale mimo to nigdy nie powiedziała mu o swoich obawach. Nie chciała, aby to w jakikolwiek sposób wpłynęło na ich relacje, bo nie dało się ukryć, że Everdeen nie otaczała się wieloma ludźmi, próbując utrzymać blisko jedynie tych, na których naprawdę jej zależało.
    Nie wiedziała, kiedy zaczęła postrzegać go inaczej, kiedy zaczął ją pociągać, jednak z pewnością miało to miejsce jeszcze przed jej pierwszymi Igrzyskami. Nie pozwalała mu się wtedy dotykać w jakikolwiek sposób, wystraszona, że stanie się jedną z tych nic nieznaczących przygód.
    Nie wiedziała też, kiedy przestała się tego bać. Najprawdopodobniej sporą rolę odegrał tu upływający czas. Dziewczyny przychodziły i odchodziły, a jej pozycja w jego życiu zdawała się cementować, stawać nienaruszalna. Byli duetem. Drużyną. Byli nierozłączni. Raz czy dwa zdarzyło jej się złapać samą siebie na myśli, że Gale mógłby być jej pierwszym w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Mógłby ją kochać i być przez nią kochany, mógłby ją całować, mógłby ją nawet mieć. I w pewnej, chyba najważniejszej, części był. Pierwszy w jej sercu.
    Niestety, nigdy nie wystarczyło jej odwagi, by po niego sięgnąć, podobnie zresztą, jak on nie sięgał po nią. To z Peetą dzieliła pierwszy pocałunek, czego nie wspomina dobrze. Głównie przez towarzyszące mu wtedy poczucie zdrady i braku więzi. Później zresztą nie było lepiej. Ze względu na Hawthorne’a przez cały czas czuła się źle będąc z Peetą, nawet jeśli tylko udawała. W końcu, kiedy zaczynała tę szopkę, Gale nawet nie zdawał sobie sprawy, że robi to, by przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całując młodego piekarza myślała tylko i wyłącznie o tym, jak odbierze to jej partner i czy przejmuje się tym tak, jak ona przejmowała się jego przelotnymi znajomościami. Potem jednak była zmuszona pogodzić się ze swoją sytuacją i oswoić z myślą, że już nigdy nie będzie mogła spleść swojego życia z życiem szarookiego.
      Dlatego kiedy pocałował ją tuż przed wyjazdem na Ćwierćwiecze Poskromienia, poczuła niemal rozpacz. O wiele łatwiej było uporać się z tym wszystkim, kiedy nie miała pewności, czy jej uczucia są odwzajemnione.
      A teraz? Co działo się z nimi teraz? Byli tutaj, w chatce jej ojca, dziesięć lat później, mimo, że mieli się już nigdy więcej nie spotkać. Ona, zgodnie z zamierzeniem Kapitolu, wyszła za Mellarka, on… On chyba uporał się z bólem po stracie, jakby nie patrzeć znalazł w Dwójce kobietę, a nawet oświadczył się jej. Jako przyjaciółka powinna się cieszyć… Tymczasem w środku wrzeszczała z bezsilności.
      Miał rację, to nie tak miało wyglądać.
      Gale należał do niej, a ona do niego i wszystko inne było nie do pomyślenia. Wbrew temu nie mogła go pocałować, nawet jeśli ich usta dzieliło tylko parę nic nieznaczących centymetrów, wciąż nie mogła mu powiedzieć jak bardzo go kocha, a dodatkowo on odtrącał jej dotyk, co wcale nie podnosiło na duchu.
      Patrząc w jego oczy, nie była pewna, co ma czuć, ani co powiedzieć, gdy sam siebie rozliczał w tak okrutny sposób. Z pewnością nie mogła temu zaprzeczyć. Postępował okrutnie. Tak, jak dawny Hawthorne nigdy by nie postąpił, ale to, co usłyszała parę chwil, niemal pozbawiło ją tchu.
      Wichury już nie ma.
      To najstraszniejsze słowa, jakie mogła kiedykolwiek usłyszeć, w dodatku wypowiedziane jego ustami. Poczuła, jak wypełnia ją lodowata fala przerażenia i nie potrafiła ukryć tego, jak jej ciało zatrzęsło się pod wpływem dreszczy. Na szczęście mężczyzna nie patrzył w jej stronę, co pozwoliło jej zachować jasność umysłu. Nie patrzył na nią. Kłamał.
      — Gale… Nawet nie wiesz, co mówisz — wychrypiała, chwilowo niezdolna do powiedzenia niczego więcej — Cierpiałeś i po prostu się pogubiłeś.
      Podniosła się z podłogi dopiero po dłuższej chwili trwania w ciężkiej ciszy. Mimo, że miała ochotę ciasno przywrzeć do jego ciała i ust, by udowodnić mu, że jej Wichura wciąż tam jest, wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić.
      — Każdy z nas wciąż przeżywa to, co stało się 10 lat temu. Nie jesteś winien koszmarów Prim, ani moich. Byłybyśmy tak samo zniszczone nawet gdybyś nigdy się nie urodził — wyszeptała.
      Uchyliła usta, chcąc powiedzieć coś więcej, ale słowa uwięzły jej w gardle i po raz kolejny zamilkła na dłużej. Czy na pewno powinna dzielić się z nim tego typu przemyśleniami? Instynktownie potarła własne ramię, również zapatrując się w płomienie.
      — Gdybym mogła cofnąć czas… Zabiłabym Peetę wtedy na arenie, lub sama dała się zabić. Może tak byłoby lepiej.
      Być może wtedy nie złamałaby najdroższego jej serca. Może wtedy nie zabiłaby w Peecie jego dobroci, którą przyrzekła sobie za wszelką cenę chronić. Może wtedy w jej imieniu nie zginęłoby tylu ludzi… Czując, jak od natłoku wszystkich tych skrywanych emocji kręci jej się w głowie, a nogi się załamują, zupełnie instynktownie zakleszczyła dłoń na ramieniu ciemnowłosego, by nie zaliczyć bliższego spotkania z podłogą.
      — Wybacz — wymamrotała niewyraźnie, palcami pocierając powieki.

      Kotna

      Usuń
  33. [Jako, że nikt nie chce pisać z Artemisem, przychodzę z podkulonym ogonkiem do Ciebie po ten wątek, gdzie Gale dowiaduje się, że jego znajomy jednak żyje i idzie go odwiedzić :) ]

    Artemis

    OdpowiedzUsuń
  34. [ Dziękuję ślicznie za powitanie! :) Do Katie mam ogromny sentyment ze względu na Merlina. Od razu nasunęła mi się jako wizerunek... Tak samo imię. :D Też je uwielbiam.
    Postanowiłam podbić do Gale'a, bo zawsze go lubiłam. Jednak Valerie jest też cudowną postacią, więc wybierz sobie, którą z nich chciałabyś wątkować z Orlaith. ;) Ja jestem tak samo chętna w stosunku do Gale'a, jak i do Val. :) ]

    Orlaith

    OdpowiedzUsuń
  35. Gale zawsze wiedział, co powinien powiedzieć w trudnych chwilach. Jego surowy ton, słowa sprawiły, że dotychczasowe wątpliwości wyparowały. Po prostu przez moment patrzyła na to przez pryzmat samej siebie, bo dość już miała skupiania się ma wszystkich innych. Czasem łapała się na myśli, że chyba najwyższa pora pomyśleć o sobie. Podniosła głowę, napotykając cięte spojrzenie starego przyjaciela. Przez chwilę milczała, po prostu wpatrując się w niego podczas tej krótkiej mowy, po czym skinęła krótko na znak zgody. Miał rację. Dla ogółu wcale nie byłoby lepiej, gdyby dała się zabić.
    Gdy jego głos się załamał, nabrała wrażenia, a być może nawet nadziei, że powie coś zupełnie innego. Że powie, jak bardzo by za nią tęsknił i że by sobie nie poradził. Wiedziała, że to absurd, bo miała świadomość, że Gale w pojedynkę dałby radę utrzymać obie ich rodziny, ale wciąż lubiła łudzić się, że Hawthorne nie potrafiłby żyć bez niej. Że nie chciałby zostać sam.
    Nawet nie zauważyła, kiedy pojawił się tuż przed nią, delikatnie opierając dłonie na jej talii, by pomóc jej ustać. Słyszała troskę, wyczuła ją, ale nie odnalazła w sobie sił, by na niego spojrzeć. Musiałaby dość wysoko zadrzeć głowę, a aktualnie czuła, jak coś ściąga ją w dół. Nabrała ochoty, by tak po prostu wesprzeć czoło na jego piersi, ale wciąż była na tyle świadoma, by się powstrzymać i zamiast tego, ulokowała tam swoje dłonie. Całkiem, jakby miała zamiar go odepchnąć, a w rzeczywistości próbowała jedynie trzymać na dystans sama siebie, by nie zrobić niczego, co mogłoby ją przed nim zdradzić.
    — Tak, wszystko w porządku — odparła machinalnie, wbrew temu, że ewidentnie pobladła.
    Nie sprzeciwiła się, kiedy postanowił prowadzić, a potem usadzić ją na łóżku. Grunt pod nogami był jeszcze niepewny, dlatego pozwoliła sobie ująć mężczyznę pod ramię. Fakt, że sam usiadł zaraz obok przyjęła z niejakim zadowoleniem, czego oczywiście w żaden sposób nie dała po sobie poznać.
    Zamknęła oczy.
    Pierwsze co uderzyło w nią po pogrążeniu się w mroku, to spokój. Wciąż czuła na swoich plecach dłoń Hawthorne’a, a on zapewne czuł pod nią rozluźnione mięśnie. Czuła się bezpiecznie. Nie pamiętała, kiedy ostatnio pozwoliła sobie opuścić powieki bez lęku, bez chorobliwego wsłuchiwania się w otoczenie i czekania na cios, który nigdy nie miał nadejść.
    Spodobał jej się ten stan. Tak bardzo, że gdyby Gale się nie odezwał, mogłaby tak siedzieć jeszcze przez kilka godzin, dni, miesięcy, a może nawet całą zasraną wieczność. Usłyszała jak się śmieje, nie dowierzała. Wyjrzała na nie spod rzęs, by się upewnić.
    Wtedy zobaczyła ten uśmiech. Ten sam, który świecił nad nią zaraz po przebudzeniu w Trzynastce. Te same oczy, które były odzwierciedleniem ich upodlonych dusz. Te same usta, które wciąż pragnęła całować, mimo, że dotychczas smakowały żarem, popiołem i desperacją. Te same, gęste brwi, których niegdyś z pietyzmem dotykała, gdy był nieprzytomny. Ten sam Wichura, którego kochała, a przynajmniej tak jej się wtedy wydawało.
    Uśmiechnęła się. I choć nie było w tym energii, którą aktualnie przecież nie dysponowała, był to najszczerszy i najcieplejszy uśmiech, na jaki zdobyła się w ostatnim czasie. A może nawet w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
    Tym razem to ona poczuła potrzebę, aby go dotknąć. Wychyliła dłoń, aby wierzchem palca otrzeć się o jego policzek. Była w tym pewna przyjacielska niedbałość, aby przypadkiem nie pomyślał sobie za wiele.
    — Tak myślisz?
    Z tymi słowami odwróciła się lekko za siebie, by sięgnąć po plecak, z którego wyjęła wszystko, co ze sobą przyniosła. Mianowicie dwa kubki, termofor z gorącą herbatą i kanapki. Nie śpieszyła się z niczym, woląc aby nic nie wypadło jej z rąk. Napotykając jego wzrok po raz kolejny, ponownie uniosła kąciki ust. Na chwilę.
    — No co? Z tego co pamiętam, nie zwykłeś jadać przed wyjściem z domu.

    Kotna, która zorganizowała skromne śniadanko i ma nadzieję, że choć trochę odkupi swoje winy sprzed tygodnia

    OdpowiedzUsuń
  36. Nurtowało ją to. Przez ten cały czas, kiedy nie chodziła do lasu, zastanawiała się, jak byłoby polować z Galem po dziesięciu latach. Po tym, jak go odepchnęła - w tamtej chwili nie potrafiłaby postąpić inaczej - każdego dnia, każdej godziny, w każdej minucie powtarzała sobie jak mantrę: "Tak będzie lepiej. Już nie potrafię funkcjonować w duecie. On pewnie też. To by nas zraniło. Jeszcze głębiej niż jesteśmy aktualnie zranieni. Nie przyniosę mu więcej bólu. Sobie też. Ani Peecie. Tak trzeba."
    Mimo to jakiś uporczywy, nie dający się stłamsić głosik szeptał wewnątrz niej, że to nie prawda. Że z Galem wciąż są jak dwie połowy jednego jestestwa i wystarczy im ulotna chwila, by znów się zgrać. Zsynchronizować ruchy, oddechy a nawet bicie serc. Jakby los nigdy ich nie podzielił. Jakby wciąż byli jednością.
    Wyrzucała te myśli z głowy, uparcie nie chcąc się im poddać. Wiedziała, dlaczego ta walka jest tak trudna. Tu wcale nie chodziło o to, czy uda im się zgrać. Była pewna, że tak, odkąd idąc chodnikiem, po raz pierwszy spojrzeli sobie w oczy. On wciąż był jej Wichurą, a ona jego Kotną. Bez względu na to, jak życie sponiewierało ich serca, po dziesięciu latach bez kontaktu, wciąż należeli do siebie. A przynajmniej ona należała do niego i chciała wierzyć w to, że on także należy do niej. Walka była trudna, ponieważ wiedziała, że prawdziwym uzasadnieniem jej decyzji jest strach. Strach przed tym, że nie będzie potrafiła ukryć tego, jak bardzo pragnie go dla siebie.
    Głupie, naiwne marzenie- powtarzała sobie za każdym razem, tocząc regularną bitwę między Kotną, a żoną piekarza - Nie możesz być taką egoistką. Przecież on ma narzeczoną, a Ty męża. To pozwalało jej nie zwariować w tym beznadziejnym położeniu.
    To właśnie te myśli nie dawały jej spać po nocach, mimo że przez ostatnich kilka dni powinna była wypoczywać. To dlatego uginały się pod nią nogi, ale nawet przez myśl by jej nie przeszło, że Hawthorne mógłby uwierzyć plotkom.
    To prawda, że Dystrykt 12 się odradzał. Nie tylko w sensie architektonicznym. Teraz po ulicach biegały szczęśliwe, uśmiechnięte dzieci. Zupełnie różniące się od jej pokolenia. Wciąż ciemnowłose, szarookie i zupełnie niewinne, nie znające jednak poczucia głodu, chłodu czy lęku związanego z Igrzyskami. Złapała się na tym, że przez ostatnie lata specjalnie wychodziła na taras, by na nie patrzeć. Na to jak idą i wracają ze szkoły. Uśmiechnięte, rozpromienione i nawet nie muśnięte węglowym pyłem. Ten widok w dziwny sposób sprawiał, że stawała się lekka. Docierało do niej, jak wspaniałych rzeczy dokonała wraz z przyjaciółmi podczas rebelii. Krwawych i brutalnych, aczkolwiek wciąż wspaniałych. Nabierała pewności, że poniesione ofiary nie poszły na marne. Że było warto.
    Mimo to wciąż nie chciała mieć własnych. To prawda, wiedziała, że jej pociechy byłyby bezpieczne w tych nowych czasach, ale nie zmieniało to faktu, że nie zamierzała dzielić cudu rodzicielstwa z mężczyzną, którego nie kochała, nawet jeśli przez chwilę wierzyła, że jest inaczej. Żyjąc pod presją Snowa, całego Kapitolu i nawet Peety, nareszcie przeforsowała myśl o tym uczuciu i po raz pierwszy w życiu udało jej się oszukać samą siebie.
    Popijała wolno herbatę, którą wcześniej podał jej myśliwy. Zerkała na niego znad kubka, by uciec od rozmyślań. Dyskretnie analizowała każdy detal jego postury, będąc pod wrażeniem. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Gale był potężnym mężczyzną i budził respekt samym swoim wyglądem. No dobrze, może nie w Everdeen. W niej budził poczucie bezpieczeństwa. Zupełnie tak, jak kiedyś. Na jego słowa, jakoby następnym razem też miał coś przynieść, nie odpowiedziała, podobnie jak na resztę jego monologu. Przyczyna była banalnie prosta, nie chciała przywoływać tych wspomnień. Zamiast tego odstawiła do połowy pełen kubek na skromną szafkę nocną, po czym ostrożnie sięgnęła po jego lewą łapę, by przełożyć ją przez swoje barki. Sama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przysunęła się jeszcze bliżej, tak blisko jak tylko było to możliwe, biorąc ich mało sprzyjającą przytulaniu pozycję, chociaż może to i lepiej. Najzwyczajniej w świecie schowała się pod jego ramieniem, szczelnie wtulając się w jego bok. Blada dłoń spoczęła na jego szerokiej piersi, zaczynając gładzić ją spokojnym ruchem. Zamknęła oczy, przez chwilę po prostu ciesząc się jego bliskością, która krępowała ją tylko kiedy otaczała się jego ręką. Teraz czuła się już na miejscu. Wiedziała, że była na miejscu, nawet jeśli, ku jej rozczarowaniu, nie czuła tej nuty zapachowej, którą nosił na sobie dekadę temu. Mimo to jego cząstka wciąż tam była. Wciąż czuła naturalną woń jego skóry, którą poznała na pamięć.
      - Jeśli jeszcze raz wyjedziesz bez pożegnania, przysięgam, że pojadę za Tobą tylko po, żeby solidnie skopać Ci tyłek. Tak bardzo tęskniłam... - wyznała cicho, niemal szeptem, ale wbrew temu miała pewność, że mężczyzna ją słyszy. Patrzyła na ich niemal stykające się stopy, nie mając odwagi, by spojrzeć mu w twarz. Czuła, że w kącikach oczu zbierają jej się łzy, więc na chwilę zacisnęła powieki, by to zwalczyć. Udało się, jednak nie mogła nic poradzić na to, że samotna kropla zostawiła swój mokry ślad na policzku. Szybko ją otarła. Zaskakujące, jak naturalne i kojące było jego ciepło. Wciąż takie było, mimo tego, co przeszli.

      Kotna, która przedawkowała uroczość

      Usuń
  37. Gale od wielu lat był jedyną stałą w jej życiu. Pomimo swojego temperamentu, od początku był dla niej oparciem, stabilnym gruntem. W czasach, kiedy życie było ulotne, a relacje kruche jak szkło, to właśnie na nim mogła w pełni polegać i to jemu bezgranicznie ufała, nawet jeśli początki nie były łatwe. Oboje mieli te same priorytety - zapewnić swoim rodzinom byt, w związku z czym trudno było dopuścić do siebie kogoś z zewnątrz. Kiedy jednak obdarzyli się zaufaniem, wszystko stało się prostsze. Byli o wiele skuteczniejszymi myśliwymi, kiedy nie musieli oglądać się sobie przez ramię i przekazali nawzajem to, co potrafią. Brała go za pewnik. Wiedziała, że jest dla niej i miała ten zaskakujący komfort psychiczny, że zawsze będzie. Po prostu nie wyobrażała sobie tego inaczej, nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby go kiedyś nie być. I kiedy jednak go zabrakło, klapki spadły jej z oczu. Dotarło do niej, jak wiele poświęcili, by uwolnić Panem spod dyktatury Snowa. I nie mowa już o spuszczonej krwi, złamanych kościach czy przelanych łzach. Przede wszystkim poświęcili temu swoją przyjaźń i mimo, że zdawała sobie sprawę, jak wiele zrobili dla państwa, nie potrafiła sobie tego wybaczyć. Mogła oddać temu wszystko, ale relacji z Wichurą zawsze żałowała i nie umiała sobie powiedzieć, że "było warto" to zaprzepaścić. Po prostu nie potrafiła. Żyli w nowym, lepszym świecie, w którym nie było na miejsca dla ich życia w ich lesie. Jak miała się tym cieszyć? Egzystencją bez jej drugiej połowy? Szybko zdała sobie sprawę z faktu, że bez myśliwego po prostu nie jest w stanie dosięgnąć szczęścia. Jedyne, co potrafiła, to zasłaniać się jego atrapą, kiedy w rzeczywistości mrok zakorzeniał się w niej coraz głębiej. Każdy kolejny dzień bez niego był walką o to, żeby utrzymać się na powierzchnii, nie dać temu pochłonąć. Przez rok, kiedy Prim leżała w śpiączce, przy życiu trzymała ją tylko i wyłącznie myśl, że w końcu się obudzi, a wtedy będzie potrzebować jej bardziej, niż kiedykolwiek. Wszyscy żyli wtedy w strachu, że jeśli młodsza z sióstr nie wygra walki o życie, bezzwłoczne pociągnie za sobą tę starszą. Sama Katniss doskonale wiedziała, że ich podejrzenia są jak najbardziej słuszne. W tych najczarniejszych chwilach, kiedy nachodziły ją wątpliwości, czy Prymulka kiedykolwiek się obudzi, przypominała sobie o obietnicy, którą złożyli sobie kiedyś z Galem. Że będą doglądać swoich rodzin, kiedy jedno z nich nie będzie w stanie. To było dawno temu, sytuacja była inna... Ale mimo wszystko, musiała mieć coś takiego, co będzie pchało ją do przodu. Postanowiła zająć się rodziną starego przyjaciela, pomimo, że uciekł i zostawił tutaj ich wszystkich.
    Starała się go zrozumieć, przez te wszystkie lata tłumaczyła sobie, że go zraniła, tak jak prawdopodobnie nikt nigdy wcześniej go nie zranił. Że ma prawo jej nienawidzić. Bo tak, przez ten cały czas była niemal pewna, że Hawthorne jej nienawidzi. Podobno od miłości do nienawiści tylko jeden krok, poza tym... Nie widziała innego wytłumaczenia jego zachowania. Nie widziała innego wytłumaczenia tego, że tak po prostu ją porzucił. Wyjechał bez pożegnania, a potem nie odzywał. Nie odwiedził jej siostry, zupełnie jak nie on. Wiedziała, że wojna ich zmieniła, ale to nie wyjaśniało tego, dlaczego się od niej odciął. Z tego powodu nigdy nie zadzwoniła. Bo myślała, że on tego nie chce.
    Przemogła się dopiero rok temu. Tęsknota za nim ją złamała. Pojechała do Dwójki, chcąc ich ratować. Zrobiła to pod wpływem emocji, które ostygły dopiero, gdy stanęła twarzą w twarz z jego narzeczoną. Śliczną, miłą, jak z bajki. Po prostu cudowną. Dokładnie taką, na jaką zasługiwał. I wtedy to ona uciekła, zdając sobie sprawę, że nie ma prawa dłużej go krzywdzić. Że musi zostawić go w spokoju i pozwolić mu żyć. I wbrew wszystkiemu... Cieszyła się. Szczerze cieszyła się, że przynajmniej jemu się udało. Choć jej serce krwawiło, jakaś jej część poczuła ulgę. I ta ulga, myśl, że Wichura jest szczęśliwy, pozwoliła jej na oddech, nawet jeśli był szczęśliwy z

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. inną kobietą. Mogła dzięki temu oddychać, a to wystarczało, żeby jakoś egzystować.
      Dlatego, kiedy mężczyzna przyciągnął ją do siebie, szczelnie obejmując, zaśmiała się na jego słowa o ustawianiu się w kolejce do skopania mu tyłka. Dała radę, mimo że głos wyraźnie jej drżał. Oplotła ramionami jego pas, wpijając w niego palce. Chciała go znów poczuć, tak jak kiedyś. I udało się. Wzajemnie się przenikali, dzieląc swoim ciepłem i bliskością. Ich ciała wciąż pasowały do siebie perfekcyjnie. Teraz wiedziała dlaczego, po prostu były dla siebie stworzone.
      - Po co czekać? Skopiemy Ci tyłek razem, efekt będzie o niebo lepszy. Vick i Rory też nam pomogą, nie są wiele drobniejsi od Ciebie. Przynajmniej już nigdy nawet nie pomyślisz o tym, żeby nas zostawić.
      Zapomniała o jedzeniu. O problemach. O wszystkim. Byli tylko oni i ta rozkoszna lekkość oddechu.
      Usłyszała, że tęsknił, niemal słyszała, że się uśmiechał. Nie mógł kłamać. Może czasem nie mówił wszystkiego, ale nigdy nie kłamał. Potrzebowała dłuższej chwili, by się nie rozkleić, nie popłakać, po raz pierwszy ze szczęścia. Kiedy w końcu zebrała się w sobie, podniosła na niego spojrzenie i uśmiechnęła się odrobinę.
      - Obawiam się, że wiem.
      Dłoń ponownie musnęła przelotnie jego policzek i miało być tylko tyle, ale nie potrafiła zmusić się, by go nie dotykać. Patrzyła mu prosto w oczy, jakby chcąc go prosić, żeby nigdy więcej ich nie zostawiał. Wiedziała, że nie musi tego mówić, ale mimo wszystko się zdecydowała, żeby sytuacja nie skupiała się tylko wokół nich.
      - Nie zostawiaj nas nigdy więcej - tak, nas. Nie "mnie". Nas. Żeby zamaskować tę romantyczną strefę swoich uczuć, nie zatruć nią tej chwili. Opuszki palcy niepewnie gładziły jego skórę. Przyjaciołom chyba też się tak robi? A nawet jeśli nie przyjaciołom, to bratu? Nie wiedziała. Po prostu chciała go czuć, żeby on ją czuł i nie było w tym ani śladu pożądania, nie teraz. Jedynie niezmącone ciepło i kontakt, a to chyba nie grzech. W końcu opuściła dłoń, niespodziewanie klepnąwszy go w pierś, by pomóc mu i sobie wrócić do rzeczywistości. Jej twarz ponownie rozjaśnił uśmiech.
      - Mieliśmy jeść. Nie chcę, żebyś przeze mnie padł z głodu na polowaniu - zażartowała - Bierzesz kanapki z szynką czy serem?

      Kotna

      Usuń
  38. [Hm z Galem też chętnie popiszę, ale chyba nie dam rady zacząć, jeszcze. Podoba mi się pomysł z tym, że mogliby się znać. Nawet jeśli tylko przelotem ;) Po tych ekscesach z Kotną, Gale będzie potrzebował kielicha coś czuję :P]

    Natan

    OdpowiedzUsuń
  39. Blanche nie stanowiła przeszkody. Była miła i nawet chciała zaprosić ją do środka, ale Katniss nie potrafiła wejść. Po prostu nie potrafiła. Nie potrafiła wejść w jego poukładane życie, zbyt mocno obawiając się, że je zrujnuje, tak samo jak rujnowała wszystko i wszystkich wokół, więc się wycofała. I mimo, że kiedy wsiadała w pociąg powrotny była bliska łez, czuła, że zrobiła to, co zrobić powinna, nawet jeśli w pewnym sensie traciła go po raz drugi, tym razem dobrowolnie pozwalając mu odejść. Myśl o tym rozrywała ją od środka, ale w gruncie rzeczy zdążyła przywyknąć do robienia czegoś wbrew sobie.
    Co za ironia losu... Oboje przekonani o tym, że nie chcą więcej siebie widzieć i oboje tak cholernie tęskniący za swoją obecnością, usychający z tęsknoty. Nawet nie chciała myśleć, co by z nimi było, gdyby Gale nie postanowił wrócić do Dwunastki. Inna sprawa, że wracał z kobietą, z którą miał się ożenić. Raniło ją to, ale z dwojga złego wolała go mieć żonatego niż nie mieć go wcale. Krzywdząca prawda była taka, że nie potrafiła bez niego funkcjonować. Gdyby nie Prim, nawet nie próbowałaby przebrnąć tę całą farsę potocznie nazywaną życiem. Bo nie chciała żyć, nie widziała w tym sensu, a przynajmniej nie dla siebie. Chciałby powiedzieć, że musi walczyć dla Peety, ale tylko by się okłamywała. Stary Mellark został zabity w Kapitolu i już nigdy nie wróci. Teraz nosił swoje własne demony, których nie potrafiła zwalczyć, zbyt pogrążona we własnym mroku. Nie byli już w stanie wzajemnie sobie pomóc. Nie, odkąd Peeta zdał sobie sprawę że Everdeen nigdy go nie kochała. Nigdy też nie powiedziała, że jest inaczej i przynajmniej pod tym względem była wobec niego fair. Nie mamiła go słodkimi kłamstewkami, bo nigdy nie była dobrym kłamcą. Dbała o niego najlepiej jak potrafiła, wciąż wyżej ceniła sobie jego życie niż swoje własne, ale nie było w tym miłości i jej mąż w końcu to zrozumiał. A może zawsze wiedział, w końcu nie był ani ślepy, ani głupi. Tylko dlaczego chciał się z nią w takim razie ożenić? Tego się chyba nigdy nie dowie. Nie była pewna, czy chciała wiedzieć.
    Poczuła, jak na ułamek sekundy ciało Hawthorne'a zastygło. W pierwszej sekundzie nie przyszło jej nawet do głowy, że to z powodu jej śmiechu, którego sama się u siebie nie spodziewała. Nic nie mogła poradzić na to, że kiedy Gale trzymał ją w ramionach, jej dusza stawała się lekka. Mogła się przy nim usmiechać i śmiać, dlatego, że miała na to ochotę, a nie dlatego, że powinna. Przy nim w pewien sposób czuła, że żyje. Że znów jest sobą.
    Wtulona w niego jak mała dziewczynka, czuła wyraźnie, jak śmiech wibruje w jego klatce piersiowej i sama, pomimo zamkniętych oczu, nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Nie chciała. Nie musiała. Nie przy nim.
    - Od kiedy wytyczyłeś niesprawiedliwe reguły - odparła zgodnie z prawdą, doskonale wiedząc, że myśliwy doskonale wie, co ma na myśli. Wyjeżdżając bez pożegnania postąpił w najgorszy możliwy sposób i zasługiwał na to, by skopać mu tyłek w układzie czterech na jednego. Tak, żeby nie miał szans się bronić, no bo nie miała wątpliwości, że jego bracia trzymaliby mocno, a ona i Posy nie miałyby dla niego ani grama litości. Kotna wiedziała, że go skrzywdziła, ale tę sprawę można było zakończyć na tysiąc innych, lepszych sposobów. Gdyby tylko powiedział jej o swoich zamiarach... Nie pozwoliłaby mu wyjechać. Zatrzymałaby go za wszelką cenę. Być może nawet wyznałaby mu miłość i, o losie, być może byliby teraz szczęśliwi, idąc wspólnie przez życie. Nie mogła uwierzyć, że pogrzebali tę szansę na własne życzenie.
    Gdy podniosła wzrok niemal poczuła zmianę w rytmie jego serca, ale zrzuciła to na własne fanaberie i przesadną wrażliwość. Była zbyt skupiona na tym, by trzymać w tajemnicy swoje uczucia, że nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że on może czuć to samo. Dlaczego miałby? Po tym, co mu zrobiła, jak go odtrąciła i skrzywdziła? Wtedy wydawało jej się, że robi to dla jego dobra. W tym przekonaniu utwierdziły ją wieści o jego zaręczynach. W końcu to dobrze, że o niej zapomniał, że znalazł sobie tak wspaniałą kobietę jak Blanche,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. że ktoś wreszcie o niego dbał, zamiast bezustannie krzywdzić. Gdyby tylko wiedziała, że jej stary przyjaciel nigdy nie przestał o niej myśleć, tak samo jak ona nie przestała myśleć o nim... A teraz byli tu, razem, i wiedziała, że tak było najlepiej. Że tak zawsze miało być i że wiele straciła. Pewnie by ją to załamało, gdyby po raz kolejny nie poratowała się myślą, że Wichura był szczęśliwy. Ona nie musiała być. Zawsze była w tym wszystkim najmniej ważna, czego Peeta i reszta świata nigdy nie byli w stanie pojąć. Skupiali się na tym, żeby ratować jej nędzne, nic nie warte życie kiedy na ratunek czekało tylu innych... Tego nigdy sobie nie wybaczy. Ani sobie, ani im.
      Widząc jego lekki uśmiech, a potem słysząc jego słowa, mimowolnie podciągnęła kąciki ust ku górze. Fakt, że mężczyzna zamierza zostać w Dwunastce napełnił ją takim poczuciem harmonii i radością, że musiała naprawdę mocno walczyć ze sobą, by nie chwycić go za tę przystojną, zmęczoną twarz i nie wpić się w te sparzone ogniem usta. Wmawiała sobie, że pamięta ich smak, że nigdy nie zapomni, ale po tylu latach nie była pewna, na ile jej wspomnienia pokrywają się z prawdą.
      By przypadkiem tego nie sprawdzić, sięgnęła po kanapki. Nie znaczy to jednak, że go puściła. No dobra, puściła tylko trochę, bo wciąż obejmowała go jednym z ramion, oparta o jego ciepły bok. Zrobiło jej się tak błogo, ciepło i bezpiecznie, że w sumie gdyby nie okoliczności, mogłaby tak zasnąć, przytulona do jego boku, całkowicie bezpieczna pod jego ramieniem. W jednej chwili spadło na nią bowiem zmęczenie z ubiegłych kilku miesięcy, a być może nawet lat. Nie była głodna, ale jakoś musiała odwrócić swoje myśli od tego, jak bardzo pragnęła go całować, przekazać jak bardzo się myliła i jak bardzo chciałaby cofnąć czas, należeć tylko do niego. To z nim całować się i kochać po raz pierwszy, za niego wyjść i to jemu urodzić dzieci.
      Jawnie potrząsnęła głową, chcąc wyrzucić z niej tę ostatnią, absurdalną myśl. Dlaczego w ogóle o tym pomyślała? Musiała być naprawdę zmęczona. Tak, to wszystko wyjaśniało. Widząc, że Gale cały czas na nią patrzy, wróciła do rzeczywistości.
      - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że narzeczona głodziła Cię przez ostatnie lata? Na pewno nie. Organizm zdążył się przyzwyczaić do nowych warunków i uwierz mi, teraz nie pociągnąłbyś długo na czczo. - zaśmiała się ponownie. A śmiała się z wizji, która zaświtała jej przed oczyma i którą natychmiast się z nim podzieliła:
      - Wyobraź sobie tylko. Twój żołądek wypłoszyłby nam całą zwierzynę. Jakim byłbyś wtedy myśliwym? - spojrzała na niego rozbawiona. Z tego wszystkiego nawet nie poczuła, że mówiła o nich, a nie o nim, ale pozostało mieć nadzieję, że brunet nie połączy faktów. Równie dobrze raz spłoszone zwierzęta nie pokazałyby się ponownie w tym samym miejscu. Nie zmieniało to jednak faktu, że kiedy mówiła o "nich", oczyma wyobraźni widziała jak czają się razem.
      Gdy zapytał o Haymitcha, przytaknęła twierdząco, kiedy brała gryza kanapki, który zaraz przełknęła, by móc mu odpowiedzieć.
      - Tak. I mało tego, Effie zamieszkała razem z nim. Nie uwierzysz, jak dobrze wygląda bez... Kapitolu na sobie. I wciąż próbuje robić mi za matkę zastępczą. Haymitch pije przy niej trochę mniej, ale poza tym w ogóle się nie zmienił. Cieszę się, że mam ich blisko, nawet jeśli głównie wchodzą mi na odcisk, wiesz?

      Kotna

      Usuń
  40. - Nie, Gale. Zachowałeś się ludzko - sprostowała - Nie ma nic głupiego ani dziecinnego w tym, że chciałeś zapomnieć. Niemniej, wolałabym móc się z Tobą pożegnać, przeprosić. Powinniśmy byli sobie wtedy wybaczyć, oboje. Straciliśmy dziesięć długich lat - powiedziała cicho, po przełknięciu ostatniego kęsa. Przez chwilę zastanawiała się, skąd u niej taka biegłość w dobieraniu słów. Nigdy nie była w tym dobra, a teraz dobrowolnie wnikała w tematy, które niegdyś skwitowałaby brutalną ciszą. Najwyraźniej po dziesięciu latach małżeństwa z krasomówcą jakim był Peeta skapnęła jej się odrobina jego talentu. Nie miała jednak za dużo czasu, by się nad tym rozwlekać, bowiem Gale po raz kolejny przyciągnął ją bliżej. Nie znalazła w sobie wystarczająco dużo sił, by zaprotestować, zresztą... Nie chciała protestować, nawet jeśli powinna. Nawet jeśli woń jego skóry nie była do końca taka, jak zapamiętała, ciepło bijące od jego ciała przypominało jej o tych wszystkich ciężkich zimach, kiedy jedynym sposobem by przetrwać dzień w lesie było ogrzewanie siebie nawzajem, trzymając drugą osobę w ciasnych objęciach ramion. Dobrze pamiętała dzień, w którym po raz pierwszy zabrała go do tej chatki. Kierowała się instynktem, wolą przetrwania. Choć miała opory przed wpuszczeniem Hawthorne'a do swojego małego świata, który dotychczas dzieliła jedynie z ojcem wiedziała, że tutaj nie zamarzną. Pamiętała, jak podawała mu ojcowską kurtkę, by mógł się ogrzać. Z pozoru niewielki gest wymierzony w stronę przyjaciela, ale dla niej było to dużo więcej. Z tamtą chwilą powierzyła mu nie tylko starą, sfatygowaną skórę, ale także siebie i swoją rodzinę w sposób, którego jeszcze wtedy nie rozumiała. On oczywiście rozumiał, jak głęboki był przekaz i zamiast ogrzać się samemu, usiadł przed kominkiem, który chwilę wcześniej rozpalił, wciągnął ją między swoje kolana i nie zważając na protesty, szczelnie przycisnął ją do siebie, otulając połami kurtki. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że nie popełniła błędu. Przez cały ten czas pozwalała mu mówić, wsłuchując się w barytonowe brzmienie jego głosu. Z jednej strony znajome, z drugiej zaś zupełnie inne, znacznie głębsze i dojrzalsze. Już piętnaście lat temu postrzegała Gale'a jako mężczyznę, a nie chłopca, ale teraz zdawał się być jeszcze bardziej męski niż kiedykolwiek. Przede wszystkim zapuścił zarost, drażniący i twardy oraz nosił na sobie ostrzejszy zapach, który przypominał zapach jej ojca. Mimo, że w pewien sposób przesiąkł Drugim Dystryktem, nie był w stanie zetrzeć z siebie cząstki domu. Sadzy, pyłu i dymu. Skrajnie odprężona tym odkryciem i tym jak bezpiecznie czuła się w jego silnych ramionach, pozwoliła głowie spocząć na jego barku. Nawet nie wiedziała kiedy jej oddech spłyciał, a powieki zaczęły przymykać wbrew temu, że wspomniał o swojej narzeczonej. Nie domyśliła się niczego. Dla Everdeen to oczywiste, że Blanche nie była najlepszą kucharką, bo zdążyła rozwinąć swoje umiejętności. Nieświadomie onarczyła myśliwego niewielką częścią swojego ciężaru. Nie zasnęła tylko dlatego, że rzucił jej wyznanie. Dość niechętnie podniosła ospałe spojrzenie do jego oczu, uśmiechając niewyraźnie, na stwierdzenie jakoby mógł wytrzymać bez jedzenia dłużej od niej. Zawiodła go. Nie zapłonęła znajomym płomieniem, nie było w niej zaciętości.
    - Być może - odparła, zamiast od razu zaprzeczyć. Nie zamierzała nigdy tego sprawdzać. Niemniej, delikatny uśmiech nie schodził z jej twarzy. Cieszyła się, mogąc oglądać go takiego uśmiechniętego. Aż chciałoby się pomyśleć, że był szczęśliwy. Właśnie tu, właśnie teraz, właśnie z nią. Nie chciała więcej od życia. Naprawdę.
    Nagle uniosła brew. Nie sądził, że to możliwe? A od kiedy w jego słowniku istniało słowo "niemożliwe"? Ach, powinna była wiedzieć... Odkąd wybrała Peetę.
    - Kto jak kto, ale Ty powinieneś wiedzieć, że wszystko jest możliwe, Gale - powiedziała z niespodziewaną mocą, nim zdążyła ugryźć się w język. To brzmiało bardzo źle. Bardzo intymnie, więc dodała - Obaliliśmy tyranię,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pamiętasz? Nie tylko przetrwaliśmy, my wygraliśmy Igrzyska Snowa - dopiero te słowa sprawiły, że w jej oczach błysnęła dobrze mu znana iskra - Dlaczego więc Effie miałaby nie spojrzeć na Haymitcha przychylniej?
      Mówiąc to, podniosła się z mebla, nie potrafiąc usiedzieć dłużej. Poczuła jak wypełnia ją dziwna energia, którą musiała jakoś spożytkować. Przeszła się wzdłuż chatki, intensywnie nad czymś myśląc, ze wzrokiem wbitym w płomienie tańczące w paszczy kominka. Dopiero potem wróciła uwagą do przyjaciela.
      - Chcę Ci coś pokazać. Chodź za mną - rozkazała, i nawet nie czekając na jego reakcję, podeszła do łóżka zgarniając z niego plecak. Następnie podeszła do drzwi, otworzyła je kluczem i nie zamykając, ruszyła przed siebie, w las. Nie oglądała się przez ramię, w obawie, że mogłaby się rozmyślić. Zamierzała pokazać mu gorące źródła, które odkryła jakiś czas temu, podążajac za śladami niedźwiedzi. Na kąpiel w jeziorze było stanowczo za zimno. Nie miała że sobą łuku, więc mógł się łatwo domyślić, że nie będą polować.

      a tu Twoja miłość

      Usuń
  41. Nawalili oboje, nie było ku temu najmniejszych wątpliwości. Niemniej, Katniss nie zamierzała wyrzucać sobie błędów do końca życia – wiedziała, że to nie pomoże jej w odbudowaniu relacji z myśliwym, a właśnie na tym zamierzała się skupić w najbliższej przyszłości.
    Tak naprawdę nie planowała tego wypadu. Pierwotnie miała tylko się z nim rozmówić i jak gdyby nigdy nic wrócić do domu, ale nie potrafiła tak po prostu go tam zostawić. Jednocześnie musiała wreszcie uwolnić się z jego objęć, bo czuła, że im dłużej pozwala mu się trzymać, tym coraz bardziej dla niego przepada, a nie mogła sobie na to pozwolić, niezależnie od tego jak bardzo by chciała. Właściwie to nie chciała od życia już nic więcej - tylko jego, a jak na złość, zwyczajnie nie mogła go mieć. Ze względu na jego narzeczoną i Peetę.
    Za dawnych czasów zapewne oskarżyłby ją o trwonienie energii, którą mógłby spożytkować na polowanie. Szczęśliwie zdrowie i życie ich rodzin nie opierało się już na tym, co uda im się złapać. Dla Katniss była to już tylko psychoterapia, sposób na oderwanie się od codzienności i próby powrotu do barwnych wspomnień, nawet jeśli do tej pory zamiast zwierzyny zdarzało jej się strzałą przeszywać Marvela, innych trybutów, jej popleczników, Peetę, Gale’a, Prim, a nawet małą Posy, która nie była już przecież taka mała. Wracała wtedy z pustymi rękoma, zamroczona obrazami we własnej głowie. Potykając się o własne nogi, łkając głośno i przeklinając samą siebie za bycie taką bezduszną bestią. Szloch nie ustępował, dopóki nie dotarła do chatki ojca, gdzie płacz odbierał jej resztki sił, dzięki czemu udawało jej się zasnąć mimo nieobecności męża. Nawiedzały ją wtedy koszmary, ale dopiero niedawno wróciły te, których bała się najbardziej i po których nawet piekarz nie był w stanie jej opanować. Śniła wtedy o swoim partnerze od polowań. Jedynej osobie, przy której niegdyś mogła być sobą. O ich miejscu spotkań. O dłoniach, którym ufała, które zdradziecko i dosłownie wbijały jej nóż w plecy, aż nie straciła tchu. O gorącym oddechu na karku i pełnych pogardy słowach: Nigdy Cię nie kochałem. To właśnie te koszmary wypompowały z niej resztki sił i to właśnie dlatego chwilami słaniała się na nogach, ale nigdy się do tego nie przyzna. Nie przed Wichurą.
    To odrobinę ironiczne. Wiedziała już, co chciał, aby pamiętała, kiedy wyprowadzali go z pokoju w pałacu sprawiedliwości na parę chwil przed odjazdem pociągu. Pamiętała, jak rok później pragnęła powiedzieć mu to samo. Że go kocha, że uczynił jej życie lepszym. Pamiętała, jak bardzo pragnęła raz jeszcze dotknąć jego twarzy, ale nie było jej to dane. Po raz drugi rozdzielono ich zdecydowanie zbyt prędko, jakby ktoś u góry uparł się, aby ich drogi się rozeszły.
    Udało się na całe dziesięć lat, ale dość tego. Skoro nie może odzyskać go jako ukochanego, odzyska go jako przyjaciela i była gotowa przełknąć nawet własną dumę, żeby to osiągnąć.
    To był test. Nie bez powodu prowadziła go w nieznane, bez łuku, bez wyjaśnień. Sprawdzała go, a on jej nie zawiódł, bez śladu wahania ruszając tuż za nią. Nie musiała go widzieć, żeby wiedzieć, że ma go za plecami. Słyszała jego kroki, tak cudownie znajome. Ufał jej. Wciąż jej ufał i był gotów pójść z nią, nawet jeśli była szalona. Pilnował jej pleców. Ta myśl roznieciła kolejny uśmiech na jej wargach, którym to obrzuciła mężczyznę, zerkając sobie przez ramię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przecież mi ufasz — zgodziła się, jakoby pytanie dokąd idą było zbędne.
      Nie mówiła do niego więcej, nie potrzebowała. Po prostu szła, obserwując las i nasłuchując odgłosów za sobą, zupełnie tak jak kiedyś, z tym, że teraz nie polowali. Podróż nie była krótka i nawet nie do końca łatwa, więc po jakiejś godzinie intensywnego marszu poza własnym zaczęła słyszeć również jego oddech. Dobrze, że przekąsili coś wcześniej, o pustych żołądkach byłoby im ciężko przeprawić się przez szuwary.
      — Nie wymiękaj Hawthorne, jeszcze trochę — zaśmiała się, nawet nie patrząc w jego stronę. To oczywiste, że go prowokowała. Zaczęła wspinać się po wzniesieniu, na którego szczycie poczekała, aż brunet do niej dołączy. Sama była wyczerpana, ale wyraźnie zadowolona. Przed nimi rozciągał się widok na dolinę położoną u stóp niewysokiej, ale za to rozłożystej góry, natomiast przy jej krańcach parowały gorące źródła. Zachowała ciszę, czekając na jego reakcję.

      Twoja Kotna <3

      Usuń
  42. Stojąc w miejscu, obserwowała jego profil, chłonąc jego emocje, zachwyt i poruszenie – nawet jeśli niewykrywalne dla oka, to i tak wyczuwalne dla niej, drugiej połowy tej samej istoty. Nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu, zbyła jego pytanie wzruszeniem ramion. Nie chciała teraz przytaczać, jak to pewnej nocy postradała zmysły i po prostu uciekła w las, a potem biegła, biegła i biegła, aż nie opadła z sił. Powrót nie był łatwy, że względu na obecność jedynie przebłysków wspomnień, ale jak widać teraz była w stanie go tu przyprowadzić. Był pierwszą osobą, o której pomyślała, kiedy jej umysł zaczął się rozjaśniać, a oczy dostrzegać piękno tego miejsca. O tym, jak bardzo chciałaby z nim tutaj być, z dala od Dystryktu Dwunastego, z dala od wścibskich par oczu, z dala od świata, w którym musieli udawać kogoś, kim nie byli. Właśnie tutaj, w głębi lasu mogli być w pełni sobą. To był ich świat. Ile razy zdarzało jej się zastanawiać co gdyby… Co gdyby razem uciekli, zamieszkali w dziczy, razem ze swoimi rodzinami. Czy wtedy pojęłaby, jak wiele dla niej znaczy, że to dla niego bije jej serce? Czy wtedy byliby szczęśliwi? Może nie byliby małżeństwem, może nie mieliby dzieci…
    Ściągnęła brwi, gdy jej umysł zawędrował w tę strefę rozważań. Oczywiście, że nie mieliby dzieci. Wychowanie potomstwa było wystarczająco trudne pod jarzmem Kapitolu i na wolności, wśród drzew, wcale nie byłoby łatwiejsze. W dalszym ciągu musieliby walczyć o życie, bronić się przed drapieżnikami. Ale przynajmniej… Byliby razem.
    Kiedy wyrwała się wreszcie z matni myśli, zauważyła, że Gale zaczął schodzić w dolinę. No tak, to było do przewidzenia. Widok by mu nie wystarczył, nigdy nie wystarczał. On zawsze musiał wszystkiego doświadczyć, poczuć, dać się temu pochłonąć. W przeciwieństwie do Katniss, która chciała doświadczać bardzo niewielu rzeczy. A kiedy już chciała, wszystkie były poza jej zasięgiem.
    Ignorując wszystkie te bezsensowne myśli, ruszyła za nim, rzeczywiście poruszając się cicho. Nie tak cicho jak kiedyś; jej kroki były teraz napiętnowane zmęczeniem, pewną ciężkością, stąd też nawet nie myślała o niespostrzeżonym zajściu go od tyłu. Nie udałoby jej się to kiedyś, więc tym bardziej nie udałoby się teraz.
    — Nie, nie są — zamierzała wykorzystać to, jak podświadomie lokalizował ją za pomocą słuchu. Zsunęła z ramion ojcowską kurtkę, by z charakterystycznym łoskotem ciężkiej skóry upadła na ziemię. Wiedziała, że się nie obejrzy. Nie wtedy, kiedy zaczyna rozbierać się za jego plecami. Zresztą, nie miałoby to najmniejszego sensu – gęsta para skutecznie zasłoniłaby mu pożądany widok. Następnie zdjęła z siebie top, mimowolnie drżąc, gdy ciepłe opary osiadały wilgocią na jej skórze, a potem chłodziły się pod wpływem zimnego wiatru. Mimo to nie zamierzała się teraz zatrzymywać, nie w takich warunkach przychodziło jej przecież żyć. Czarny materiał miękkim tiulem spoczął na kurtce. Nie potrafiłaby pozbyć się przy nim bielizny, bo za dobrze wiedziała, że to będzie przekroczenie granicy, z której nie będzie już odwrotu. Nie zamierzała niczego inicjować. Chciała tylko kusić. Bardzo mocno, cholernie go kusić.
    Pochylając się i muskając przy okazji oddechem jego kark, zdjęła buty. Następnie rozpięła spodnie i zwinnie uwolniła najpierw biodra, potem za pozbyła się nogawek. Mógł doskonale słyszeć każdy szelest materiału w akompaniamencie cichego oddechu. Rurki ostatnie spoczęły na stercie ubrań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Take my hand, come back to the land — pochyliwszy się do jego ucha, cicho zaśpiewała mu tę parę słów, tak cicho. Były tylko dla niego, jakby miały dotknąć głębi jego serca, nawet jeśli nie było tu nikogo poza nimi — Where everything’s ours, for a few hours — tym czasie dłonie sięgnęły do zamka jego kurtki — Let’s get away — rozpinały ją nieśpiesznym, acz pewnym ruchem — Just for one day — kiedy skończyła, cofnęła się o krok. Prostując sylwetkę, ominęła go zręcznym łukiem, by osnuta zasłoną pod postacią mlecznych mgieł zejść do źródła, które rozkosznie grzało jej zziębniętą skórę. Przez mgłę prześwitywał jednak zarys jej sylwetki, dokładnie oddający wszystko to, co przecież dane było mu już widzieć, ale tym razem nabierało zupełnie nowego wymiaru. Znacznie smuklejsza i drobniejsza poruszała się giętko jak dzika pantera, ruchem bioder wodząc go na pokuszenie. Jednolity cień nie zdradzał jednak, czy miała na sobie bieliznę, czy pozostała zupełnie naga.

      Kotna, która chyba znowu oszalała

      Usuń
  43. Oboje byli szaleńcami, nie było ku temu najmniejszych wątpliwości. Barbarzyństwa jakich dokonali i jakich byli świadkami niewątpliwie odcisnął na nich nieodwracalne piętno, bowiem twarze osób, które zabiłeś nie opuszczą Cię już nigdy. I dopiero teraz, kiedy pod wpływem sprzyjającego otoczenia jej umysł stał się odrobinę bardziej klarowny, zrozumiała co Gale miał na myśli mówiąc, że Wichury już nie ma. Zagrzebały go ruiny Dwunastki, podobnie jak Peetę i ją samą. Stali się nędznymi cieniami osób, którymi niegdyś byli. Przelana krew zmyła z nich niewinność i prawo do odkupienia. Byli straceni. W takich chwilach rozumiała pociąg Haymitcha do alkoholu i sama miała ochotę sięgnąć po butelkę. Zresztą, czasem jej się zdarzało, jednak jej mąż o tym nie wiedział. Nie musiał, domyślał się, co robili z Abernathym, kiedy Katniss decydowała się zostać u niego i Effie na noc.
    Wciąż pamiętała Gale’owi wszystko, co złe. Wyrachowanie, z jakim projektował coraz to straszniejsze pułapki; moment, kiedy ludzkie życie przestało się dla niego liczyć, a najważniejsza stała się wygrana za wszelką cenę. Pamiętała również całe dobro. Miłość i ochronę, jaką otoczył nie tylko ją, ale przede wszystkim jej rodzinę – po prawdzie świadomość tej miłości do Prim pozwoliła oddzielić jego obraz od jej cierpienia. Katniss wiedziała bowiem, że gdyby mógł oddać swoje życie za jej siostrę lub zamienić się z nią miejscami, zrobiłby to bez wahania. Pamiętała również wszystkie te życia, które ocalił – większość z nich widuje po dziś dzień. Udało mu się ocalić Dwunastkę tylko i wyłącznie dlatego, że zdecydował się zostać i walczyć, kiedy ona chciała stchórzyć i uciec. Jeszcze wtedy ważny był dla niego większy obraz. Zastanawiała się, kiedy dokładnie przestał go widzieć.
    Przełomowym momentem w zagaszeniu negatywnych odczuć, jakie przylgnęły pod jego adresem w czasie wojny była realizacja, że w niczym nie była od niego lepsza. To przez nią syn Annie nie miał teraz ojca, to przez nią zginęli Ci wszyscy ludzie, to przez nią – a raczej jej jagody – wybuchły zamieszki prowadzące do powstań i wreszcie – to przez nią zbombardowano ich rodzimy Dystrykt. Była tak samo winna jak on, a nawet bardziej. Nie miała prawa go oceniać ani tym bardziej chować do niego urazy. Musiała tylko do tego dojrzeć.
    Teraz to wszystko przestało mieć znaczenie. Choć nie dała mu możliwości oglądać siebie jeszcze przed chwilą, sama bez skrępowania obserwowała, jak pozbywa się kolejnych warstw odzieży. I choć miała go tylko kusić, do niczego nie doprowadzać, nie potrafiła zabić w sobie ani kiełkującej ekscytacji, ani pojedynczych dreszczy niecierpliwego podniecenia.
    Bo pragnęła go tak samo jak on jej, w każdym znaczeniu tego słowa. Od najbardziej szlachetnego, po najbardziej prymitywne. Pragnęła jego duszy, jego serca, jego uśmiechu, a także owładniętego żądzą spojrzenia, chciwych ust i rozpalonych dłoni – jego całego, bez wyjątku. Bo należał do niej, tak jak ona należała do niego i w tej właśnie chwili, kiedy obserwowała, jak skraca dystans między nimi, była pewna, że nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nie ma przecież nic złego we wzięciu w posiadanie tego, co już do Ciebie należy, jest bowiem Twoje od dawna. Prawda?
    Na tę myśl jej powieki cofnęły się nieznacznie, niemalże z przestrachem, który tylko wzmógł się, kiedy odważyła się wreszcie spojrzeć mu w oczy. Widząc je, naprawdę go w tym momencie widząc, musiała zaczerpnąć głębiej powietrza. Dostrzegła bowiem to zdecydowanie i ostateczność, zwieńczenie gry, nad którą straciła kontrolę i musiała naprawdę postarać się, żeby nie spanikować.
    Oddałaby mu się z największą radością tyle razy, ile tylko by ją chciał, gdzie tylko by chciał, ale nie za taką cenę.
    Dlatego kiedy pokonała dzielącą ich odległość dając ten ostatni krok w przód i stając na palcach, wplątawszy wilgotne palce w jego włosy, ich wargi nie odnalazły siebie nawzajem. Ściągnęła jego głowę w dół, by dosięgnąć jego ucha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Zapomnij o tym, co mówiłam wtedy przy stole – tchnęła w nie te kilka słów – Byłam wściekła i głupia, las bez Ciebie nie jest taki sam.
      Przez ten cały czas musiała uważać, by przypadkiem nie przylgnąć do niego całym ciałem, nawet jeśli w tym momencie niczego nie łaknęła bardziej, niż uczucia jego nagiej skóry na swojej. Wiedziała, że wtedy mężczyzna wyczuje szaleńczą galopadę jej serca i nie tylko. Wiedziała, że wyczuje drżenie, a w gorącej wodzie trudno będzie to zwalić na ziąb. Do diabła, tylko on mógł wprawić ją w taki stan, nawet jej nie dotykając. Przeklęty Hawthorne.
      Nie czekając dłużej, bo im dłużej byli tak blisko, tym trudniej było się odsunąć, puściła jego włosy, opierając dłonie na jego barkach, gdy wracała na pięty. Ponownie skrzyżowała z nim spojrzenie, by nie miał wątpliwości, że słowa, które padły i padną z jej ust, były i są w zupełności szczere.
      – Witaj w domu, Gale – dorzuciła, niemal z ciepłem, kiedy przypomniała sobie, że zapomniała powiedzieć mu to przy pierwszym spotkaniu.

      nie mająca mu tego za złe, ale starająca się nad sobą panować Kotna

      Usuń

The Hunger Games Mockingjay Pin