niedziela, 31 lipca 2016

[KP] Fists beneath pillows

Diabeł wyszeptał: Nie pokonasz burzy.
Strach. Ból. Nieustanna walka. Nadzieja. Spoglądali w niebo, wypatrując wrogich samolotów, ale również poszukując siły, by dać sobie wolność. Wyrwać ją ze szponów tych z Kapitolu, żyjących w luksusie i oglądający, niczym dobrą zabawę, jak ludzie wybijają się wzajemnie. W swoich kulach miał cały gniew, jaki drzemał w nich, za każdy dodatkowy los w puli, za każde imię wywołane na dożynkach. Śmiał się z kompanami, podziwiał Katniss i wyciągał cztery palce w górę, oddając hołd swoim poległym. Ustawiał się w jakimś budynku, wysoko, niczym orzeł w swoim gnieździe, osłaniając celnymi strzałami swoich kompanów, przyjaciół, braci z jedenastki, piątki, trójki, z każdego dystryktu. Chronił swoje siostry z czwórki, dziesiątki, ósemki przed gradem pocisków, eliminując zagrożenie, a później pił z nimi, tańczył to muzyki, pomagał nosić rannych i oglądał spoty. Spracowane dłonie, trzymjące kilof, zmienił na pachnące prochem ręce snajpera. Był dumny, malując twarz na ciemno, aby nie błyszczała się w oknach, czuł się ważny, gdy jego oddział wykonał misję. Zapach smaru, broni, pyłu i płomienia stał się synonimem wolności, tak samo jak dziewczyna igrająca z ogniem i kosogłos. Nie był nikim ważnym, nie brał udziału w spotkaniach, ale zawsze głośno mówił, że walczy za swoich braci zewsząd, bo nie chciał już więcej dystryktów i podziałów. Zabijał na rozkaz, torturował na rozkaz, a później żartował z kolegami, popijając skradziony skądś alkohol. Z jednego z dystryktów zabrał wisiorek ze szklaną różyczką dla siostry, która była w innym oddziale, w  innym miejscu, nie mając wyrzutów sumienia, że zabiera go z domu jednego ze Strażników Pokoju. W końcu to były tylko bestie, prawie maszyny. I uśmiechał się, bo wszystko to robił dla lepszego jutra.
you are at war...■ górnik ■ dystrykt dwunasty ■ snajper ■ siostra ■ celne oko ■ rebeliant ■ walczący o sprawiedliwość ■ ukochany brat ■ marzenie o wolności ■ dwadzieścia lat ■ gaduła, jakich mało ■  strach o życie    ■    śpi gdy tylko może   ■  samotny   ■   ...even in you dreams
rest, warrior, rest... ■ mechanik samochodowy ■ dystrykt dwunasty ■ nikt ważny ■ bez rodziny ■ drżące dłonie ■ syndrom stresu pourazowego ■ walczący o spokojny sen ■ sierota ■ koszmary o rebelii    ■   trzydzieści lat    ■    milczący gbur    ■    nieudana próba samobójcza 
■     łóżko nadal jest za miękkie     ■      boi się z kimś związać      ■       ...the world will wait
Nie pamięta twarzy tych, których zabił, bronią wydartą stratowanemu przez tłum Strażnikowi Pokoju, nie licząc tych dwóch. Pierwszej ofiary, żołnierza stojącego po prostu po drugiej strony barykady, tak samo niewinnego i winnego jak sam Artemis. Drugą twarzą nie była wcale ostatnia, po później w imię wolności zabił jeszcze więcej, ale utkwiła mu w pamięci chyba najbardziej. Doskonale pamiętał fioletowe, wygolone po bokach włosy, skórę pokrytą tatuażami i różowe, doklejone rzęsy i strach w oczach. Mogła mieć piętnaście lat i całe życie przed sobą, ale kazali im strzelać, więc strzelił. Ciągle widział jej twarz w snach, zastawiając się nad słusznością rebelii. Pijąc kubek kawy, zastanawiał się nad słusznością przebiegu rebelii, wkładając ją do zlewu, rozmyślał nad polityką trzynastki i ich mocą pokonania całego systemu, odrąbując tylko głowę smokowi, nie niszcząc całego ciała, zarówno bestii jak i wojownika. Idąc drogą do pracy, głowił się nad innymi sposobami, w jakie dało się zmienić los mieszkańców dystryktów. Mijając Łąkę, klękał i modlił się do wszechobecnego Boga bez imienia, przepraszając za dusze, które do niego wysłał, błagając za tych, których imion nie wyryto na żadnym głazie upamiętniającym, choć byli takimi samymi ofiarami, jak oni. Kapitolczycy zamordowani za to, że urodzili się w takim, nie innym miejscu. Dzieci, które nigdy nie pocałowały po raz pierwszy, nie kochały po raz ostatni, nie miały już przyszłości. Modlił się za swoją siostrę, która nie przetrwała rebelii. Nie modlił się już za siebie, nie było sensu. Gdy szedł dalej, myślał, jakie duchy zamieszkują budynki zupełnie niepodobne do tych z jego dzieciństwa. Wchodząc do warsztatu samochodowego, zastanawia się, czy to nadal jest ta sama dwunastka i to jedyna odpowiedź, na którą odpowiedź jest prosta - nie. Ludzie są inni. Inne twarze, inne słowa i gesty. Nie mówi, że ta dwunastka jest gorsza, po prostu jest inna. Nie może jej już nazwać domem, bo jego dom zniszczyły bomby i kule, które wystrzelił z karabinu.





To teraz wyjaśniam kp, jakby ktoś się nie zczaił, o co tutaj chodzi. Nad imieniem i nazwiskiem jest przeszłość Artemisa, pod to co teraz, nie licząc obrazki. Wymienianka nad i pod odpowiada sobie, czyli 1a to 1b, 2a to 2b i tak dalej. Mam nadzieję, że to zrozumiałe :) Plus kursywa a początku łączy się z kursywą na końcu. Skomplikowane to trochę. Ale za to obrazki są po prostu ładne.
Wizerunek pan Seb Stan plus jakieś zdjątka z tumblra, imię i nazwisko zalinkowane, tak samo jak cytat o diable i wojowniku.
A jakby ktoś miał wątpliwości co do odmiany imienia: 
M. Artemis
D. Artemisa
C. Artemisowi
B. Artemisa
N. Artemisem
Ms. Artemisie
W. Artemisie

Hello!

[KP]



 
PEETA MELLARK
WŁAŚCICIEL PIEKARNI
Kiedy świat po raz pierwszy zetknął się z Katniss Everdeen, nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że ta siedemnastolatka o uroku zdechłej dżdżownicy może zostać przyszłym Kosogłosem - głosem rebelii i symbolem całkowitego zjednoczenia się Panem. Dla mieszkańców Kapitolu była tylko kolejną, niewartą uwagi uczestniczką Głodowych Igrzysk; drobną i wychudzoną mieszkanką równie mało ciekawego dystryktu, bez najmniejszych szans na zwycięstwo. To właśnie on - Peeta Mellark sprawił, że ich oczy zwróciły się z zainteresowaniem w jej kierunku. To on sprawił, że widzowie i sponsorzy ją pokochali; to on sprawił, że w nią uwierzyli... Wystarczyło jedynie pokazać, że nawet ktoś tak nijaki i nieważny zasługuje na swoją szansę. I chociaż już wtedy doskonale wiedział, że w ten sposób wydaje na siebie wyrok, nie wahał się ani przez chwilę, ponieważ od momentu, kiedy wylosowano jego imię z puli, Peeta miał tylko jeden cel: utrzymać Katniss Everdeen przy życiu. Za wszelką cenę. Był w stanie poświęcić dla niej samego siebie; był w stanie stać się marionetką w rękach Kapitolu, a nawet samego prezydenta Snow'a, ponieważ od dnia, w którym ta szarooka dziewczynka zaśpiewała w klasie piosenkę i wszystkie inne głosy dla niego umilkły, nie był niczym więcej. Na koniec był gotów umrzeć, byle tylko jej szare oczy choć raz spojrzały na niego w ten sam sposób, w jaki on spoglądał na nią: z taką samą czułością i oddaniem. Z tego właśnie powodu wyznał publicznie swoją miłość, zwodził innych trybutów i zgłosił się na ochotnika do 75. Głodowych Igrzysk, a wcześniej spalił w rodzinnej piekarni chleb... Dzięki temu czuł, że naprawdę żyje. Dzięki niej. Przez chwilę nawet wierzył, że naprawdę na to wszystko zasługuje, że życie u boku Katniss jest możliwe, i że wreszcie udało mu się zdobyć jej serce. Jednak gdy wsuwał obrączkę na jej serdeczny palec i obserwował, jak po jej bladych policzkach spływają łzy wiedział, że tak naprawdę przegrał ten pojedynek, bo chociaż wszyscy inni widzieli łzy szczęścia, on potrafił dostrzec jedynie tęsknotę malującą się na jej twarzy. Od tamtej pory nie było dnia, w którym Peeta Mellark by kogoś nie okłamywał. Próbował nabrać Katniss, kiedy udawał, że nie dostrzega jej narastającej rozpaczy i ignorował jej (coraz częstsze) ucieczki na polowania. Próbował nabrać siebie, kiedy wmawiał sobie, że być może oboje potrzebują jedynie więcej czasu. Próbował nabrać resztę Panem, kiedy pod czujnym okiem gapiów grał idealnego, naiwnego męża. Z biegiem lat, kiedy demony przeszłości mnożyły się i coraz trudniej było utrzymać je na smyczy, doszedł do wniosku, że w ten sposób los po prostu mści się na nim za wszystkie te złe uczynki, jakich się dopuścił. To była jego kara za próbę zatrzymania Katniss Everdeen wyłącznie dla siebie, bo chociaż jego miłość do niej była jak najbardziej prawdziwa i szczera, to żył zaledwie dzięki niej... Już nie dla niej. Była wszystkim, co mu pozostało. Z tego powodu za wszystkie ich problemy potrafił winić wyłącznie siebie, a jego frustracja z dnia na dzień wciąż rosła, w końcu przeradzając się w wyniszczającą furię, która trawiła go powoli od środka. Coraz trudniej było mu znieść absurdalność ich sytuacji, bo chociaż dotykał swojej żony, chociaż ją całował, obejmował i zasypiał u jej boku - nie należała do niego. To nie jego imię szeptała przez sen. Nigdy tak nie było i nigdy nie będzie. Czyżby Snow aż tak namieszał mu w głowie? Może wciąż grał rolę tykającej bomby... Być może przez moment łączyło ich silne uczucie, ale połączyła ich walka, strach i przelana wspólnie krew, a nie dozgonna miłość. Jeszcze kilka lat temu był w stanie całkowicie poświęcić się dla Katniss, ale teraz, gdy nie było już takiej potrzeby (kiedy go już nie potrzebowała) coraz częściej dochodził do wniosku, że to nie wystarczy. Sama jej obecność nie była w stanie go naprawić, nie sprawiała już niestety, że żył, a jedynie, że stawał się martwy w środku. Potrzebował miłości. Mimo nieodwzajemnionego uczucia wciąż podejmuje kolejne żałosne próby, aby utrzymać ich oboje na powierzchni. Z tego samego powodu, z którego obwinia za wszystko siebie uważa też, że to on powinien pozwolić Katniss odejść, a nie wie jeszcze czy jest na to gotowy. Potrzebuje jakiegoś znaku, który uwolniłby go od wyrzutów sumienia. Potrzebuje zapewnienia, że on też zasługuje na swoją szansę na szczęście.



Każdego kolejnego dnia powoli umieram, rozumiesz? 
Spoglądam w te cholerne, szare oczy i staję się coraz bardziej martwy.
Gdzieś w połowie drogi zorientowałem się, że zabłądziłem, że nie wiem już czego chcę, że...
Być może to nie jej miłości szukałem
Mam wrażenie, że spieprzyłem życie nam obojgu i nie potrafię tego znieść.
co jeszcze mógłbym zrobić, poza próbą ratowaniem nas od nowa każdego dnia?  
kochałem ją całym sercem, a ona do tej pory nie jest w stanie tego odwzajemnić.
prawdopodobnie nigdy nie była, tyle wiem.  
byłem niczym. jestem niczym. zostałem z niczym - proste.
 


 

niedziela, 24 lipca 2016

It's better if you stay inside.

William E. Reynolds
40 lat | Strażnik Pokoju | Samotnik | Bękart Kapitolu
Poprzedni system płynął przecież w twoich żyłach. Rodzina od wielu, wielu lat pracowała nad statusem wśród wszelkiej maści idei urzędu Snowa - dziad dziada był katem, wuj Doradcą, ojciec Strażnikiem. Matka trzepotała długimi na kilometry, błękitnymi rzęsami wśród mizdrzących się żon sponsorów, serwując lazanię popołudniami w kompleksie Błękitnych Domów, a nocami upijała się, rozpamiętując dawne morale łzami ignorantki. Tobie też się przecież przypominały. Ojciec chwalił się swoją kolekcją Awoks jak nielegalni myśliwi głowami jeleni, a ty, nastolatek rzucony w trybiki systemu, którego nie rozumiał, a akceptować musiał, targany byłeś uczuciami, które powoli wypierano bezwzględną ideologią. Zaprzeczałeś. Obojętniałeś. Przejąłeś. Przesiąkłeś praniem mózgu jak gąbka. I to wyjątkowo chłonna - o ile za dziecka charakter miałeś iście mizerny, o tyle służba zrobiła z ciebie maszynę i uczyniła marionetkę. Zablokowałeś wszelkie przypływy tradycyjnej moralności. Syn Kapitolu. Jeden z wielu zresztą. A potem pojawiła się Katniss Everdeen.
Przeszkolono cię raz jeszcze. Wyuczyłeś się na pamięć wszystkich nowych paragrafów. Przebudowałeś cały swój system obrony przed wyrzutami sumienia. Wiele czytasz. Wiele spacerujesz. Za to mówisz mało, bo i komu miałbyś zaufać? O czym rozmawiać? Niewiele w życiu przeżyłeś. Wszystko, co znasz, to schematy i uproszczenia. Uciekłeś, gdzie pieprz rośnie od dawnej wylęgarni morderców z czystą kartoteką. Przeniosłeś się do Dwunastki. Zdecydowałeś się zacząć od nowa. Zostałeś sam jak palec. Nie umiesz grać w życie - nie na takich zasadach. Bo któż miał cię tego nauczyć? Któż mógłby dzisiaj? Świecisz smutnymi oczami, klniesz na małolaty po ciszy nocnej - bo i co innego pozostaje strażnikowi w dzisiejszych czasach? - a potem zdejmujesz mundur, wędrujesz za siatkę i strzelasz swoim prywatnym, zachowanym w tajemnicy AK do butelek. A, bo i pijesz. Wspaniale. Żyć, nie umierać. Ale tym razem decydujesz o swoim życiu, nie - cudzym. To jak? 

POWIĄZANIA

Szukam dla Williama: 1) Dziewuchy, 2) Kogoś, z kim mógłby pobyć Porażką Numer Jeden bez wyrzutów sumienia, 3) Wątków związanych z jego profeską - szmuglowanie narkotyków, nielegalnych zgromadzeń ruchu oporu co do nowej władzy i tego typu rzeczy, 4) Wszystkiego, co ciekawe i ciekawsze.
Dzień dobry! <3

piątek, 22 lipca 2016

[KP]


Ria Sinclair
tryumfatorka 68 igrzysk || 31 l. || morfalinistka
Nastały nowe, lepsze czasy. Żyjemy w nowym porządku. Zawdzięczamy to wszystko Ruchowi Oporu – I i II Rebelii. Ponieśliśmy za to żadną cenę. Zbombardowaliśmy tylko jeden cały dystrykt, drugi zrównaliśmy z ziemią. Zabiliśmy niewinnych ludzi. Straciliśmy żony, mężów, córki, synów, braci, siostry, niektórzy z nas wszystkich bliskich. Poświęciliśmy całe rodziny i przyjaciół. Siebie.

To przecież żaden koszt za to, żeby Katniss Everdeen czuła się zbawicielką całego państwa Panem. Igrająca z ogniem… i życiem. Dobrze, że nie własnym. Byłoby szkoda. Wszyscy przecież tak bardzo ją kochamy, że oddaliśmy za jej chwałę męża, córkę, status. Ustępujemy miejsca w pełnionych zawodach. Pozwalamy innym pomagać chorym, bo sami przyjmujemy opinię tych, którzy jedynie zatruwają i odbierają życia. Dajemy się upodlić i pozwalamy innym patrzeć na nas z góry. Godzimy się pamiętać nas jako tych złych, których należy karać za nasze grzechy.

Lubimy, jak ludzie plują nam pod stopy, a w twarz najbardziej. Patrzymy wtedy często w oczy tym, którym kiedyś pomogliśmy. Uwielbiamy wiedzieć, że dziękują nam tym za przemoc, arogancję, snobizm, obojętność. Przytakujemy na przypisywanie nam najgorszych cech poszczególnych jednostek. Bierzemy na siebie odpowiedzialność za czyny jednego człowieka, którego nazwisko było tak zimne, jak jego skostniałe serce – Snow.

Przez lata wielu igrzysk wspieramy trybutów, jako sponsorzy. Poza sceną okazujemy im empatię, dbamy o ich przyszłość po igrzyskach, poświęcamy im całe życie, większość naszych środków pieniężnych. Dla nich gramy dobrych patronatów Kapitolu, przybieramy sztuczne uśmiechy i narażamy swoje życie, żeby tym niewinnym żyło się lepiej. Odbieramy za to swoją nagrodę. Patrzymy, jak Ruch Oporu odbiera życia naszym mężom. Łkamy nad umierającymi w naszych ramionach z głodu dziećmi. Żegnamy nasze córki i dziękujemy Katniss Everdeen za pobłogosławienie naszych żyć.

Żyjemy w samotności, w strachu, w ubóstwie, obdarzeni nienawiścią.

Ci źli.
Bios
Dystrykt XI || ex-mieszkanka Kapitolu || ofiara Ruchu Oporu
Urodzona w VI Dystrykcie, jako Ria Vicario. Wylosowana w trakcie dożynek na uczestniczkę Głodowych Igrzysk. Tryumfatorka 68 Głodowych Igrzysk, które przypłaciła kontuzjowaną nogą. Jedna z morfalinistek, uzależnionych od środków przeciwbólowych zapobiegających narastającym się bólom w udzie. W trakcie trwania walk na arenie, ulubienica jednego ze sponsorów – Sinistra Sinclair. Głodowe Igrzyska wygrała dzięki jego niezastąpionym podarunkom. Mężczyzna wspierał ja przez czas ich trwania. Po zakończonych Igrzyskach odkupił dziewczynę od prezydenta Snowa.

Po oddaniu jej w ręce sponsora, nigdy nie powróciła do Dystryktu VI. Nie posiadała tam rodziny, szybko więc jej nieobecność przerodziła się w plotkę o jej śmierci. W rzeczywistości Ria Vicario przejęła nazwisko sponsora, który pojął ją za żonę. Uznanie ją za zmarłą korzystnie wpłynęło na jej proces zasymilowania się z mieszkańcami Kapitolu. Uzyskała ich sympatię, a pamięć o niej, jako o uczestniczce Głodowych Igrzysk szybko zginęła. Rię Vicario pochowała już wraz ze śmierciami, jakie musiała zadać innym trybutom. Pomagała rozwijać medycynę, pracując jako konstruktor sprzętu medycznego w szpitalu. Razem z mężem wspierała wielu uczestników Głodowych Igrzysk. Z pozycji sponsorów, udając zwolenników prezydenta Snowa, wspomogli wiele młodych, niektórym z tryumfatorów zapewniając po Igrzyskach lepsze perspektywy na życie. Za pośrednictwem Zwycięzców wspierali Dystrykty, głównie Dystrykt VI, z którego pochodziła Ria.

Wychowywali razem kilkuletnia córeczkę. W trakcie wybuchu I Rebelii starali się wspierać Ruch Oporu od wewnątrz. Wycofali się przez wzgląd na bezpieczeństwo swojego dziecka. W II Rebelii Sinister padł jednak niewinną ofiarą zagorzałych zwolenników tego ruchu, zabity jako jeden ze sponsorów uznanych za zagrożenie dla rebeliantów. Pozostawił owdowiałą żonę wraz z dzieckiem. W efekcie poniesionych w trakcie I i II Rebelii zniszczeń, pozbawione zostały one środków do życia. Wplątane w sam środek buntów, niefortunnie stały się celem dla rozgoryczonych rebeliantów. Zmuszone uciekać doznały głodu. Ria chociaż odstępowała córce każde zdobyte jedzenie, zahartowana ubóstwem życia w VI Dystrykcie, przeżyła. Jej córeczka, dostosowana do dostatku życia w Kapitolu, zmarła.

Obecnie mieszka w XI Dystrykcie, najbardziej odosobnionym od działań Kapitolu. Niewiele o niej wiadomo. Jak się tu znalazła, jaka jest jej historia. O swoim buncie przeciwko aktualnym prowadzonym rządom wie tylko ona sama. Katniss Everdeen darzy wielką antypatią, uznajac ją za główną przyczynę tragedii jaka spotkała jej rodzinę. W XI dystrykcie nie ma miejsca dla kogoś o jej zdolnościach. Chwyta się więc od dnia do dnia życia, licząc te wszystkie nieszczęścia od czasu śmierci jej męża i córki. Czeka na to, że kiedyś wygarnie Everdeen każdą minutę swojego upodlenia.

Zmaga się z bólem pół-bezwładnej nogi, otoczonej samodzielnie stworzoną protezą. Jej cierpienie kłóci się z dumą niepozwalającą jej zwrócić się o pomoc do Dystryktu XII, mogącego zapewnić jej medykamenty uśmierzające ból. Klnie na nowy porządek, w nocy krzyczy z agonii – na wspomnienie śmierci rodziny i ból w nodze. Za dnia udaje niewzruszoną, próbując jak najbardziej skutecznie wtopić się w tłum. Już nie tęskni do czasów, kiedy uwaga Kapitolu skupiona była na młodej, pięknej, pełnej wigoru i pasji – mimo jej nieszczęść – dziewczyny. Już nie pamięta, jak to jest żyć spokojniej, bez strachu, cierpienia i bezsilności.
Powiązania
konstruktorka na wygnaniu || wdowa || była matka
FC: Olga Kurylenko

czwartek, 21 lipca 2016

[KP]






SHAYLEE SMOAK
BARMANKA W REBELLION
Jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało - jej prawdziwe życie zaczęło się dokładnie dziesięć lat temu w dniu, w którym prezydent Snow wydał rozkaz zbombardowania Dwunastki przez Kapitol. Eksplozja zmiotła wtedy z powierzchni ziemi jej dom, a rodzinę spaliła na popiół i pogrzebała pod szczątkami innych mieszkańców, w masowym grobie. Tak właśnie - smutnie i gwałtownie - skończyła się historia rodu Smoak, a rozpoczęła jej własna. 
SPISANA POPIOŁEM I KRWIĄ

Shaylee od dziecka nienawidziła własnego dystryktu i jedynym czego tak naprawdę wtedy pragnęła, było wydostanie się z Dwunastki za wszelką cenę. Niestety, bez względu na to ile odwagi posiadała - nigdy nie wystarczało jej, by zdecydowała się ostatecznie przekroczyć ogrodzenie i wyruszyć samotnie w las; w świat. Mogła potajemnie wykradać jedzenie dla sióstr i wdawać się w bójki, za które groziła publiczna chłosta (i porządne lanie w domu), ale z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie potrafiła zostawić tej żałosnej imitacji rodziny za sobą i uciec, nie oglądając się więcej przez ramię. Wmawiała sobie, że jest ponad to; że ma zbyt silną wolę, by poddać się tej pokusie - by pójść na taką łatwiznę, ale prawda była taka, że Shay była zwyczajnym tchórzem. Takie przynajmniej zdanie miała o sobie ona sama... Dopiero w dniu Dożynek zrozumiała, co tak naprawdę powstrzymywało ją przed ucieczką przez te siedemnaście lat - jej sumienie. Nie potrafiła porzucić dawnego życia bez przekonania, że po jej odejściu stanie się coś strasznego, za co pozostali mogliby obarczyć ją winą. Tamtego dnia, stojąc na rynku w grupce innych dzieciaków, gdy absurdalnie ubrana kobieta z Kapitolu wyczytała imię Primrose Everdeen, przekonała się jak silna potrafi być. Patrząc w przerażone, sarnie oczy dziewczynki kulącej się na podwyższeniu - Shaylee zrozumiała, że Igrzyska są jej szansą. Szansą na wolność, na lepsze życie... na czyste sumienie. Była przekonana, że dałaby sobie radę, w końcu nikt w Dwunastce nie miał takiego talentu do uciekania i ukrywania się przed Strażnikami jak ona. Przede wszystkim jednak - nikt nie miał tak silnej motywacji. Zresztą, nawet gdyby zginęła, zrobiłaby to jako bohaterka. Bogowie jej świadkiem; Smoak już miała podnieść dłoń i zgłosić się na ochotnika, kiedy ubiegła ją Katniss, a jej szansa definitywnie przepadła. Sekundę wcześniej i być może to ona byłaby teraz Kosogłosem; ulubienicą Panem. Tamtego dnia znienawidziła Kotnę z całego serca i dopiero później, gdy Igrzyska dobiegły końca, a prezydent Snow odnajdywał kolejne sposoby, aby uprzykrzyć im życie zrozumiała, że była głupia. Zazdrość i złość zniknęły jak ręką odjął, kiedy Shay zdała sobie sprawę, że ona nie potrafiłaby się tak poświęcić dla innych - nie potrafiłaby oddać własnego życia i duszy sprawie w taki sposób, w jaki zrobiła to Everdeen. Kolejnej szansy jednak nie zaprzepaściła i kiedy część Dwunastki runęła pod naporem pocisków, Shaylee nie opłakiwała zmarłych - nienawiść do Snowa napędzała ją i motywowała do działania. Jakiś czas później, odnajdując wraz z ocalałymi bezpieczne schronienie w dystrykcie Trzynastym, Smoak przeszła szkolenie i została prawdziwym żołnierzem. Bezczynność bowiem darzyła jeszcze większą nienawiścią niż Kapitol. Przyłączając się do Ruchu Oporu, by pod przewodnictwem Igrajacej z ogniem wziąć udział w rebelii i ostatecznie obalić tyrańskie rządy Snowa, prowadziła też własną, prywatną wendettę.  Ten okres był dla niej niezwykle trudny... Przyjaciele ginęli, niewinni cierpieli, a życie testowało ją na różne - czasem zbyt przerażające, by je wspominać - sposoby. Próbowało nagiąć jej wolę, złamać jej opór i pochować odwagę pod kolejnymi ciałami bliskich, ale ostatecznie Shaylee wytrwała, udowadniając sobie i całemu światu swoją siłę. Od tamtej pory z dumą nosiła mundur, stawiając czoło kolejnym przeciwnościom losu jednak trzy lata temu postanowiła wrócić i rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. Stara się pomóc odbudować dystrykt jak tylko może i poskładać kawałeczki własnej - zaprzepaszczonej w walce - duszy, jednocześnie zmagając się z prywatnymi demonami i niewyobrażaną, wyniszczającą samotnością, na którą nie zasługuje. Po wydarzeniach sprzed dziesięciu lat pozostały jej już tylko blizny na ciele, nocne koszmary, tatuaż na plecach i "Rebellion"...

BRAK CZUCIA W SERDECZNYM PALCU LEWEJ DŁONITATUAŻ MIĘDZY ŁOPATKAMI, PRZEDSTAWIAJĄCY KOSOGŁOSA W POŁAMANEJ OBRĘCZY ● BAR REBELLION JAKO WSPÓŁWŁASNOŚĆ ● MARTWY NARZECZONY ● MOCNY LEWY SIERPOWY ● PRAWY JESZCZE MOCNIEJSZY ● WŁASNY, POKRĘCONY KODEKS MORALNY ● DEMONY POD ŁÓŻKIEM ● BLIZNY (W TYM JEDNA PRZECHODZĄCA PRZEZ PRAWĄ BREW, KILKA PO KULACH I PARĘ DŁUŻSZYCH NA PLECACH, OD CHŁOSTY) ● INTROWERTYCZKA ● DO ODRATOWANIA (CHYBA) ● 27






http://thg-rpg.blogspot.com/2000/01/relationshit.html
SHAYLEE FAYN SMOAK


środa, 20 lipca 2016

[KP] Kaczuszka

Primrose Everdeen
lat dwadzieścia trzy ● blisko rok w śpiączce ● cudem ocalała
szereg operacji ● długa rekonwalescencja ● nadzieja na lepsze życie
skromna pani dyrektor szkoły medycznej ● prywatne konsultacje lekarskie


Sztywny kołnierz płaszcza ocierał jej szyję. Mimo tego, że materiał uporczywie gryzł, nic z tym nigdy nie zrobiła. Widziała jak niektóre sanitariuszki podklejają irytujące miejsce drobnymi plastrami, ona jednak nie chciała marnować opatrunków na coś tak nieistotnego. Tłum obijał się o nią, ona o tłum. Wszystko wydawało się płynąć, tonąć w osobliwych barwach. Biegła. Próbowała nadążyć za innymi rebelianckimi lekarzami odzianymi w charakterystyczne mundury. Uderzała stopami w bruk pokryty śniegiem, starając się nie myśleć o tym, co biała pokrywa ukrywa. Przemykała pod łokciami przerażonych ludzi w stronę rezydencji Snowa. I wtedy nastąpił pierwszy wybuch. Nie była daleko. Serce ścisnęło jej się, gdy dostrzegła krew powoli barwiącą ulice. Wyrwała do przodu, uparcie parła, by dostać się do dzieci. Wyłom w murze wyglądał jak paszcza potwora. Bez wahania ją przekroczyła, by dopaść zapłakanej dziewczynki. Błyskawicznie ściągnęła sztywny płaszcz i okryła nim dziecko. Już miała zająć się jej obrażeniami, kiedy usłyszała desperacki wrzask. Usłyszała swoje imię. Instynktownie podniosła wzrok i zobaczyła siostrę przedzierającą się w stronę barykady przez tłum. Jej wargi same ułożyły się w jej imię. Jednocześnie kątem oka dostrzegła biały pakunek w dłoniach dzieci kilka metrów od niej. Krzyk, który wyrwał się jej z gardła miał w sobie świadomą rozpacz. Chwyciła dziewczynkę w swoim płaszczu za dłoń i ruszyła w stronę wyłomu w murze. Nogi im obu ślizgały się po krwi, szczątkach dzieci i pokrytym szronem bruku. Musiała dopaść wyłomu. Musiała tam dotrzeć. Musiała... Ból, który poczuła na plecach, był nie do opisania. Żywy ogień dotknął jej skóry, długiego warkocza, dłoni zamkniętej wokół nadgarstka dziewczynki. Odwróciła się w jej stronę mimowolnie. Wybałuszone oczy wołające o pomoc, otwarte z przerażenia usta i ogień zabierający kolejną duszę. Nie mogła jej pomóc. Czuła liźnięcia na całym ciele. Trawiona płomieniem zastygła w miejscu. Wszystko płonęło. Swąd palonych włosów gryzł bardziej niż zwykły dym. Nogi się pod nią ugięły, nie była w stanie ustać. Słyszała tupot ciężkich butów wokół siebie, na sobie. Była tylko kolejnym ciałem, które zostało spisane na straty. Ogień trawił jej wnętrzności, wyżerał sobie miejsce, odbierał nadzieję i marzenia.

Dopiero chłód podłogi na policzku wybudza ją z koszmaru. Zwija się tuż pod łóżkiem z przyzwyczajenia jak embrion, obejmując ramionami kolana, zaciskając palce na gołych łydkach pokrytych gęsią skórką. Po policzkach nieprzerwanie płyną dawne łzy, które powinny były już wyschnąć. Nie czuje zimna, ma wrażenie, że jej plecy wciąż smaga ten sam płomień, co dziesięć lat wcześniej. I wciąż widzi przerażony wzrok dziewczynki, której nie mogła pomóc.


Podobno dorosła i daleko jej do małej dziewczynki z kaczym ogonkiem.
Podobno blizny są praktycznie niewidoczne.
Podobno jest silniejsza.
Podobno...
koligacje
________________________
cześć!
twarzyczka podkradnięta Elizabeth Olsen (dzięki Gale♡)
to na górze pewnie jeszcze zdążymy nie raz zmienić
definitywnie wolimy zaczynać niż myśleć
oby tylko nie popsuć Prim...

[KP] You love me. True or false?

Blanche Rivera
25 sierpnia 2102 | kelnerka w Mockingjay’s Place
Nie powinna narzekać. W porównaniu z rówieśnikami, które nie miały takiego szczęścia, aby urodzić się w Kapitolu, żyła dosłownie jak jakaś księżniczka. Nie musiała ćwiczyć od lat najmłodszych, aby tylko przeżyć, gdy pewnego dnia jej nazwisko zostanie wylosowane podczas obchodzonych co roku Dożynek. Nigdy nie dzierżyła w dłoni łuku czy innej broni – miast tego płynnie posługiwała się pędzlem do pudru i potrafiła określić, która peruka będzie w najbliższym sezonie najmodniejsza.
Przez lata nauczyła się nie wyrażać własnego zdania i po prostu iść za tłumem. W końcu czym jest jeden głos wśród całego tłumu ludzi. Nigdy tak naprawdę nie podobały jej się zdobienia, które matka wplatała jej w sztuczne włosy, ani dziwaczne sukienki, w które musiała się ubierać, żeby wyglądać dobrze. Nigdy też nie rozumiała, jak można każdego roku zabijać tyle dzieci, a to wszystko po to, aby jeszcze bardziej zastraszyć już i tak żyjących w rozpaczy mieszkańców Dystryktów. Ale godziła się na to. A więc była współwinna.
Od siedemdziesiątych czwartych Igrzysk coś się zmieniło. Miała wrażenie, że po tym, jak Katniss Everdeen i Peeta Mellark, ostatni Trybuci na arenie, jawnie sprzeciwili się woli organizatorów, nic już nie będzie takie samo. Lecz ludzie w stolicy byli zbyt ślepi, aby to dostrzec – wciąż żyli miłością, jaką młodzi zaprezentowali im na ekranie. Blanche również w nią wierzyła. I nie przestała – aż do pewnego czasu.
Gdy w Kapitolu zaczęło robić się gorąco, a Blanche była już przekonana, że Snow nie poradzi sobie z rebeliantami rozjuszonymi wołaniem Kosogłosa, wraz z rodziną uciekła do Dwójki. W sumie sama nie wiedziała, dlaczego akurat tam. Nie pytała. Przybyli pod przebraniem, przez pewien czas żyli w ukryciu, a potem – gdy całe piekło się zakończyło – zaczęli przystosowywać się do nowego życia. W Dystrykcie Drugim. Wolnym od dyktatury Snowa – i wolnym od idiotycznych przebrań.
Blanche zdała sobie sprawę z tego, że w zasadzie nic nie potrafi. Życie upływało jej na przyjemnościach i dopasowywaniu bucików do wisiorka. Pomagała więc w sklepach – głównie odzieżowych czy obuwniczych, bo tylko tutaj jej skrupulatność i drobiazgowość okazała się wartościowa.
Dlaczego więc opuściła po tylu latach Dystrykt Drugi dla Dwunastki? Teraz sama zadaje sobie to pytanie. Gdy tutaj jechała, za byłym narzeczonym, miała nadzieję, że porozmawiają szczerze, wybaczą sobie to wszystko – i będzie jak dawniej. Z dnia na dzień traci nadzieję – i zaczyna rozumieć coraz więcej. 
Nie czytałam Igrzysk Śmierci, tylko obejrzałam filmy, więc nie bijcie za mocno, jak coś pokręciłam. I tak w skrócie, musicie mi uwierzyć na słowo, że życie z Blanche może okazać się piekłem, bo bywa pedantyczna, drobiazgowa, czepialska i lubi mieć wszystko pod kontrolą. Nie ma tego w karcie, ponieważ ona tego nie widzi i nie wie, jak bardzo rani/irytuje ludzi swoim zachowaniem. Na zdjęciach cudna Rosie Mac. Zapraszam do wątków. 

[KP] “Nie boję się nieznanego, tylko stracić to, co znam.”

Free Image Hosting at FunkyIMG.com
Katniss Everdeen
IGRAJĄCA Z OGNIEM —— DWADZIEŚCIA SIEDEM LAT —— ŁOWCZYNI —— ŻONA
Rzekomo udało jej się dosięgnąć wszystkiego, o czym marzyła. Ocaliła siostrę, razem z Peetą przetrwała 74., a potem 75. Głodowe Igrzyska, wreszcie stała się głosem wszystkich Dystryktów i zjednoczyła je, by położyć kres dyktatorskim rządom Snowa. Panem odrodziło się jako zupełnie nowe państwo, a ona - jak głosiły media - nareszcie złożyła broń i odnalazła spokój. Wyszła za miłość swojego życia, zamieszkała na stałe w Dystrykcie 12. i w domyśle miała być szczęśliwa. W końcu wywalczyła tę świetlistą przyszłość nie tylko sobie, ale także wszystkim ludziom, którzy pokładali w niej wielkie nadzieje i wszelką wiarę. Nie zawiodła zatem ani ich, ani siebie. Czyżby?
Nikt nie wnikał w to, jak wiele poświęciła tym wygórowanym ideałom. Nie zawsze udawało jej się chronić swoich bliskich, a oni ginęli w jej imieniu. Ich twarze po dziś dzień prześladują ją w sennych koszmarach i nawet bliskość Peety nie jest w stanie ich przegnać. Na początku wydawało jej się, że potrzebuje czasu, żeby się zregenerować, odnaleźć w nowym położeniu. Dni jednak mijały, mijały nieubłaganie, a jej żywot w swej ciągłości nie nabierał oczekiwanych barw. Katniss nie potrafiła zbratać się z ciszą, nie po okrucieństwach wojny, a kiedy nie mogła spać i nocą przemierzała kolejne metry kwadratowe swojego domu, czuła... Pustkę. Zupełnie, jakby wszystko, czego dokonała nie miała najmniejszego znazczenia. Najwyraźniej nie była gotowa, by przejść nad tym do porządku dziennego. Było tym trudniej, że wśród ludzi powracających do swoich starych domów nie dostrzegła jego. Dowiedziała się tylko, że dostał dobrą posadę w Dwójce i że raczej nie wróci do Dwunastki. Mimo, że ciężko było jej w to uwierzyć, upływający czas utwierdził ją w przekonaniu, że ich drogi już się nie zejdą. Od tamtej pory, każdego wieczora, wyciągała z komody naszyjnik, w którym wciąż trzymała jego zdjęcie — zaraz obok zdjęcia matki i ukochanej siostry. Zdała sobie wtedy sprawę, że z jej życia bezpowrotnie zniknęła jedna z najbliższych jej osób. Ale tylko on zniknął, bo chciał zniknąć. Uciekł. By móc się z tym uporać, stopniowo stygła. Uczucia i emocje zaczęły w niej przymierać, stłumione permanentnym bólem i traumą. Peeta był przy niej przez cały ten czas, mimo, że usilnie starała się go od siebie odsunąć. Była wściekła na siebie, na Gale'a, była wściekła na cały świat i ten parszywy los, że tak to wszystko pokomplikował. Że musiała oszukiwać Peetę, grając główną rolę w przedstawieniu Kapitolu, że Hawthorne musiał to oglądać i wreszcie... Że stała się narzędziem w czyichś rękach. Tłumaczyła sobie, że robiła to wszystko, aby chronić najbliższych, ale jednocześnie nie potrafiła sobie tego wybaczyć. Bo dopiero, gdy Gale odszedł, uzmysłowiła sobie, ile straciła. Uzmysłowiła sobie, że najzwyczajniej w świecie... Pomyliła ich.  Wcześniej żyła w przekonaniu, że to Mellark koi jej zszargane nerwy, że to przy nim spokojnie zasypia, że to jego dobroć i cierpliwość jest w stanie ją naprawić. Owszem, było tak, ale tylko wtedy, kiedy miała pewność, że gdzieś tam jest mężczyzna o szarych oczach i że jest gotów poświęcić za nią życie. I mimo, że uczucie, które żywiła do Peety było prawdziwe, ciepłe i silne — nie było miłością, a przynajmniej nie taką, na której można oprzeć dom czy rodzinę. A to właśnie tego syn piekarza nabardziej pragnął i właśnie tego nie mogła mu dać. Nie chciała. Żałowała, że zdała sobie z tego sprawę tak późno. Żałowała, że przez tyle lat pozwalała, by jej mąż żył iluzją, był jej podporą w chwilach kiedy ona po prostu na niego nie zasługiwała. Oczywiście, próbowała dać sobie czas, nauczyć się go kochać, ale to nie zdawało egzaminu. Wbrew wszystkiemu zdążyła się do tego przyzwyczaić, do grania i zasłaniania się uśmiechem. Po raz kolejny oszukuje wszystkich wokół, dając życie roli szczęśliwej małżonki. Jedynym miejscem, gdzie może być sobą, jest las, zupełnie jak za dawnych lat. To właśnie tam ucieka, gdy w oczach Peety widzi, że wszystkiego się domyśla (albo, co gorsza, już wie). To właśnie tam ździera z siebie maski, to właśnie tam łapie oddech. Zdarza jej się znikać na całe dnie, nocuje wtedy w chatce ojca i poluje, nawet jeśli już nie musi tego robić. W ten sposób odwraca swoją uwagę od gryzącego sumienia, skupia myśli w punkcie, który nie szarpie boleśnie jej wspomnień. Nie potrafi inaczej. Tylko polowanie przynosi jej ulgę. Na chwilę. Często siada na brzegu, obserwując płaską taflę wody, lustro, w którym przeglądają się słońce i księżyc. Siedzi tak godzinami, zamyka oczy i wsłuchuję się w grę lasu. Czuje, jak rześki, wilgotny wiatr plącze jej włosy, czule dotykając policzków, szyi. I czasem nawet wyobraża sobie, że ten dotyk należy do osoby. Do niego.
                                                                                                                                               
Ale drama mi z tego wyszła! Ale to wszystko wina tego przystojniaka, którego zasłoniłam. Jego karta mnie natchnęła. Ale nie martwcie się, z Katniss wcale nie jest tak źle. Raczej. Chodźcie na wątki <3 

wtorek, 19 lipca 2016

[KP] “We could do it, you know. Leave the district. Run off. Live in the woods. You and I, we could make it”

G a l e  H a w t h o r n e
DWADZIEŚCIA DZIEWIĘĆ LAT — MYŚLIWY — W DWUNASTCE OD NIEDAWNA
Drugi Dystrykt miał być dla niego szansą na rozpoczęcie nowego, lepszego życia i zapomnienie o tych wszystkich sprawach, które najzwyczajniej w świecie spieprzył. Zamierzał na nowo ułożyć sobie życie, bez rodzeństwa, bez matki i — co najważniejsze — bez Kotny. Jednak ilekroć próbował odciąć się od przeszłości, coś mu o niej przypominało: gdy patrzył na pozostałości po Orzechu, oczami wyobraźni widział postrzeloną Katniss, leżącą na łóżku szpitalnym i nawet nie zdającą sobie sprawy z jego obecności. Gdy mijał las, w którym wraz z Kotną zbierali drewno na opał pierwszego dnia po jego przyjeździe do Dwójki, niemal czuł dotyk jej ust na swoich. Miał świadomość, że gdyby nie kilka decyzji, to on mógłby teraz żyć u boku Kotny. Gdyby zapomniał o Kapitolu i uciekł, kiedy miał ku temu okazję, może w końcu zdobyłby serce dziewczyny, którą pokochał. I nienawidził siebie za te myśli, bo doskonale wiedział, że postąpił słusznie, zostając w Dwunastce i przygotowując się do rebelii. W tamtym momencie jeszcze liczył, że pewnego dnia będzie z Katniss, chociaż już wtedy był na przegranej pozycji. Za późno zorientował się, że Peeta wygrał ten pojedynek, a powinien to przeczuwać odkąd tylko zobaczył ich razem na arenie. Bo Kotna, która wróciła z areny, nie była już tą dwunastolatką, którą oskarżył o kradzież zwierzyny z wnyków. Już go nie potrzebowała.
Mimo wielu przeciwności układanie nowego życia szło mu całkiem nieźle: miał dobrą pracę, stać go było na zakup niewielkiego domu i wciąż miał wystarczająco pieniędzy, by regularnie wysyłać część matce i rodzeństwu. Czasem rozmawiał z nimi przez telefon, lecz kończył rozmowy za każdym razem, gdy temat schodził na Kotnę. Nie potrafił słuchać opowieści o jej życiu u boku Peety, bo nie potrafił powstrzymać tej olbrzymiej zazdrości, którą czuł. Wyrzucał sobie, że nie zgłosił się na ochotnika na Głodowe Igrzyska, że nie zdążył jej wyznać swoich uczuć, zanim wyprowadzili go z pokoju w Pałacu Sprawiedliwości... Nie chciał ciągle rozpamiętywać przeszłości, bo przecież sam zdecydował się ją zostawić. Ucieczka wydawała mu się jedynym rozsądnym wyjściem, o ile nie chciał jeszcze bardziej zepsuć tej chorej relacji, która się między nimi wytworzyła podczas wojny. Ich misja się powiodła, tylko to miało znaczenie. Razem doprowadzili do upadku dyktatury Snowa i dali ludziom szansę na godne życie bez ciągłego strachu przed dożynkami i bezwzględną władzą. Gale szczerze pragnął, by ten porządek utrzymał się jak najdłużej. Współpracował z rządem, udzielał wywiadów i pilnował, by nowy system rządzenia się nie posypał. Mógł wiele, w końcu znał wszystkich znaczących się ludzi w Panem i sam miał spory wkład w trakcie wojny. Otworzono przed nim wiele drzwi, wiele możliwości, z których chętnie korzystał, byleby zająć czymś myśli i zapomnieć. A jak na złość nie potrafił.
Już od dłuższego czasu zastanawiał się nad powrotem do domu, do matki i rodzeństwa, ale nie potrafił się zdecydować. Przez dziesięć lat starannie budował mur odgradzający go od nieprzyjemnych wspomnień i nagle postanowił go zburzyć. Chociaż w Dwójce wspaniale mu się żyło i był szczęśliwy, tęsknił za znajomymi wzgórzami rozciągającymi się za ogrodzeniem Dwunastki i codziennymi wypadami do lasu. Pragnął znów poczuć się tym dzieciakiem, którym był, zanim Kotna zgłosiła się na Igrzyska. A przecież jego życie było na pozór idealne! Pieniędzy miał aż zbyt dużo, znalazł kilku przyjaciół, z którymi potrafił śmiać się godzinami, nawet myślał, że odnalazł tę jedyną. Jego narzeczona na pierwszy rzut oka stanowiła ideał: dbała o porządek w domu, troszczyła się o bliskich, z chęcią pomagała ludziom i przy tym miała tak łagodne usposobienie, że uchodziła za anioła. Należała też do tych kobiet, których uroda zapiera dech w piersi: z symetrycznymi rysami i złotymi włosami opadającymi falami na plecy wyglądała jak wyciągnięta z jakiejś bajki dla dzieci. Oczarowała go swoją niewinnością i delikatnością na tyle mocno, że niemal zapomniał o miłości do Kotny. Niemal, bo kiedy wprowadziła się do jego domu, już z pierścionkiem zaręczynowym na palcu, Gale dostrzegł, jak daleka od doskonałości jest Blanche. Miesiące płynęły, a on coraz bardziej miał dość pretensji o błocenie podłogi, rzucanie koszuli na kanapę i spędzanie tak dużej ilości czasu w pracy. Widział zazdrosne spojrzenia Blanche, gdy tylko uśmiechnęła się do niego jakaś kobieta i ze zniecierpliwieniem słuchał kolejnych wykładów kończących się słowami: Czy ty mnie już nie kochasz? Coraz częściej znikał w lesie, by odetchnąć od towarzystwa narzeczonej i z coraz większą irytacją słuchał jej żali. Tak bardzo różniła się od Kotny... Nawet nie zauważył, kiedy zauroczenie zniknęło, dając miejsce niechęci; pewnego dnia, gdy po raz kolejny usłyszał pełne pretensji: Znów byłeś na polowaniu, po prostu pokazał Blanche drzwi i zerwał zaręczyny. Trwający prawie trzy lata związek się zakończył, a tydzień później Gale był już w drodze do Dwunastego Dystryktu, gotowy zmierzyć się z przeszłością i naprawić choć część błędów, które popełnił przed dziesięcioma laty. I miał szczerą nadzieję, że tym razem nie ucieknie, kiedy sprawy przybiorą niekorzystny dla niego obrót.


—————————————— od autorki ——————————————
Cześć! Postanowiłam spełnić marzenie i przejąć Gale'a. (I tak, jestem silny TeamGale, ale to nie znaczy, że nie lubię Peety — tu macie piękne wytłumaczenie, dlaczego Gale). Karta jakaś taka ponura, ale nie dajcie się zwieść, on wcale nie popadł w żadną apatię! W tytule oczywiście Gale himself, na gifie Liam Hemsworth. Wszelkie wątki i powiązania przyjmę z szeroko otwartymi ramionami!
Druga postać: Valerie.

[KP]

(Tate) Golden Monroe
tryumfator 73. Głodowych Igrzysk — Dystrykt Siódmy — 30 lat
Ten bezimienny. Kiedy dwanaście lat temu jako jedyny chłopak wyszedł w Paradzie Trybutów ze złocistymi włosami upiętymi w luźny kucyk, niemal od razu zabrano mu wszystko to, na czym mogło mu zależeć — imię. Od wejścia okrzyknięty przydomkiem „Golden” nie mógł wyzbyć się wrażenia, jakoby jego wygląd wyprzedzał go o krok, pozostawiając czyny daleko w tyle, pod zasłoną przystojnej, neutralno-słonecznej aparycji. Z tygodnia na tydzień przestał łudzić się, że ktoś kiedyś powie mu po prostu „Tate”. I choć dziś kucyk zastąpił gęstą brodą, a sławę milczeniem, wciąż czuje się tak samo zdezorientowany jak w dniu dożynek.
Ten uwielbiany. Szczególnie z chwilą, gdy jego młodsza siostra i partnerka z Dystryktu straciła życie, pozostawiając go samego przy Rogu Obfitości. Lubiany za kolor włosów, przypominający bogactwa Kapitolu, i przenikliwość oczu, wykutych w graficie. Ze względu na bierne posłuszeństwo wobec sponsorów na arenie, wewnętrzny spokój, silne dłonie oraz charakterystyczny pastelowy głos przechodzący w szept — przez wszystkie te przymioty, które mimo jego osiemnastu lat uczyniły go niegdyś symbolem tajemnicy i męskości. Przynajmniej na czas zawodów. Po nich słuch o nim zaginął.
Ten zapomniany. Wykupiony chętnie z rąk majętnej mieszkanki Panem stanowił nadrzędny temat rozmów o pożądanych tryumfatorach-prostytutkach, by po szumnym rozgłosie ostatecznie zniknąć z radaru. Po 10 latach od ostatnich igrzysk jego zachowanie wciąż oscyluje pomiędzy chęcią odosobnienia, a przypływem niechęci wobec Kapitolu. Nic dziwnego. Jest skrzywdzony i do tego stopnia nieszczęśliwy, że pocieszenia szuka w czymś co zna, nawet jeśli to nic dobrego. A tak poza tym to trzyma siekierę na wyrąb i dyscyplinę w handlu. Bywa nieuchwytny i niedostępny, bo skoro ciała nie mógł, myśli chowa dla siebie. Pomimo tego, że ludzie zapomnieli, on pamięta. O każdej śmierci, którą zadał. O każdym łożu, w którym nigdy nie chciał tkwić.

The Hunger Games Mockingjay Pin